Zapraszamy na naszą stronę facebookowa 584ac2d03ac3a570f94a666d

 

Papież Franciszek

Rozważanie 12 listopada 2023/wiara.pl 

Drodzy bracia i siostry, dobrej niedzieli!

Dzisiejsza Ewangelia proponuje nam opowieść, która dotyczy sensu naszego życia. Jest to przypowieść o dziesięciu pannach, wezwanych do wyjścia na spotkanie pana młodego (por. Mt 25, 1-13). Życie jest właśnie wielkim przygotowaniem na dzień zaślubin, kiedy zostaniemy wezwani do wyjścia na spotkanie Jezusa! W przypowieści jednak, z tych dziesięciu panien, pięć jest mądrych, a pięć głupich. Zobaczmy, na czym polega mądrość i głupota. Mądrość życia i głupota życia.

Więcej…

Rozważanie 12 listopada 2023/wiara.pl 

Drodzy bracia i siostry, dobrej niedzieli!

Dzisiejsza Ewangelia proponuje nam opowieść, która dotyczy sensu naszego życia. Jest to przypowieść o dziesięciu pannach, wezwanych do wyjścia na spotkanie pana młodego (por. Mt 25, 1-13). Życie jest właśnie wielkim przygotowaniem na dzień zaślubin, kiedy zostaniemy wezwani do wyjścia na spotkanie Jezusa! W przypowieści jednak, z tych dziesięciu panien, pięć jest mądrych, a pięć głupich. Zobaczmy, na czym polega mądrość i głupota. Mądrość życia i głupota życia.

Wszystkie te druhny są tam po to, żeby powitać oblubieńca, to znaczy chcą się z nim spotkać, tak jak my również pragniemy szczęśliwego spełnienia życia: różnica między mądrością a głupotą nie polega zatem na dobrej woli. Nie polega też na punktualności, z jaką przybywają na spotkanie: wszystkie były na miejscu. Różnica między mądrymi a głupimi polega na czym innym: przygotowaniu. Tekst powiada: mądre „razem z lampami zabrały również oliwę” (w. 4); głupie natomiast tego nie uczyniły. Oto różnica: oliwa. A jaka jest jedna z cech oliwy? Tym, że nie można jej zobaczyć: jest we wnętrzu lamp, nie rzuca się w oczy, ale bez niej lampy nie mają światła.

Spójrzmy na siebie i zobaczmy, że nasze życie jest narażone na to samo niebezpieczeństwo: jakże często zwracamy uwagę na pozory, ważne jest dobre zatroszczenie się o nasz wizerunek, wywołanie dobrego wrażenia na innych. Ale Jezus mówi, że mądrość życia polega na czym innym: na trosce o to, czego nie widać, ale co jest ważniejsze, trosce o serce. Troska o życie wewnętrzne. Oznacza ona umiejętność zatrzymania się i słuchania swojego serca, czuwania nad swoimi myślami i uczuciami. Ileż razy nie wiemy, co wydarzyło się w naszych sercach tego dnia. Co dzieje się wewnątrz każdego z nas? Mądrość oznacza umiejętność uczynienia miejsca na milczenie, żeby umieć słuchać siebie i innych. Oznacza umiejętność zrezygnowania z czasu spędzonego przed ekranem telefonu komórkowego, żeby spojrzeć na światło w oczach innych, we własnym sercu, w Bożym spojrzeniu na nas. Oznacza to, żeby nie dać się uwięzić w pułapce aktywizmu, ale poświęcić czas Panu, słuchaniu Jego Słowa.

A Ewangelia daje nam stosowną radę, żeby nie zaniedbywać oliwy życia wewnętrznego, „oliwy duszy”: mówi nam, że ważne jest, aby ją przygotować. W opowiadaniu widzimy, że panny mają już lampy, ale muszą przygotować oliwę: muszą udać się do handlarzy, kupić ją, nalać do lamp... (por. w. 7.9). Podobnie jest z nami: życie wewnętrzne nie może być improwizowane, nie jest kwestią chwili, od czasu do czasu, raz na zawsze. Życie wewnętrzne musi być przygotowane poprzez poświęcenie odrobiny czasu każdego dnia, wytrwale, tak jak robi się to w przypadku każdej rzeczy ważnej.

Możemy zatem zadać sobie pytanie: co przygotowuję w tym okresie życia? Co przygotowuję w moim wnętrzu? Być może staram się odłożyć trochę oszczędności, myślę o domu lub nowym samochodzie, konkretnych projektach... To są dobre rzeczy, to nic złego, to rzeczy dobre. Ale czy myślę również o poświęceniu czasu na troskę o moje serce, na modlitwę i służbę innym, Panu, który jest celem życia? Krótko mówiąc, jak wygląda oliwa mojej duszy. Niech każdy z nas zapyta się o to: jak to jest z oliwą mojej duszy? Czy dobrze ją zasilam, utrzymuję?

Niech Matka Boża pomoże nam strzec oliwy życia wewnętrznego.

 

List XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów do ludu Bożego

Drogie siostry, drodzy bracia,

gdy prace pierwszej sesji XVI Zwyczajnego Zgromadzenia Ogólnego Synodu Biskupów dobiegają końca, pragniemy wraz z wami wszystkimi dziękować Bogu za piękne i bogate doświadczenie, którego właśnie staliśmy się uczestnikami.

Przeżyliśmy ten błogosławiony czas w głębokiej komunii z wami wszystkimi. Byliśmy podtrzymywani przez wasze modlitwy, niosąc ze sobą wasze oczekiwania, pytania, a także obawy.

Minęły już dwa lata, odkąd na prośbę papieża Franciszka rozpoczął się długi proces słuchania i rozeznawania, otwarty dla całego ludu Bożego, nikogo nie wykluczając, aby „iść razem”, pod przewodnictwem Ducha Świętego, będąc uczniami-misjonarzami podążającymi za Jezusem Chrystusem.

Sesja, która zgromadziła nas w Rzymie 30 września, była ważnym etapem w tym procesie. Pod wieloma względami było to bezprecedensowe doświadczenie. Po raz pierwszy, na zaproszenie papieża Franciszka, mężczyźni i kobiety zostali zaproszeni, na mocy ich chrztu, do zasiadania przy tym samym stole, aby wziąć udział nie tylko w dyskusjach, ale także w głosowaniach tego zgromadzenia Synodu Biskupów. Razem, w komplementarności naszych powołań, charyzmatów i posług, intensywnie słuchaliśmy Słowa Bożego i doświadczeń innych. Posługując się metodą rozmowy w Duchu Świętym, z pokorą dzieliliśmy się bogactwem i ubóstwem naszych wspólnot na wszystkich kontynentach, starając się rozeznać, co Duch Święty chce dziś powiedzieć Kościołowi. W ten sposób doświadczyliśmy również znaczenia wspierania wzajemnej wymiany między tradycją łacińską a tradycjami chrześcijańskiego Wschodu. Udział bratnich delegatów z innych Kościołów i Wspólnot kościelnych głęboko ubogacił nasze dyskusje.

Nasze zgromadzenie odbyło się w kontekście świata pogrążonego w kryzysie, którego rany i skandaliczne nierówności boleśnie zabrzmiały w naszych sercach i nadały naszym obradom szczególną powagę, tym bardziej, że niektórzy z nas przybyli z krajów, w których szaleje wojna.

Modliliśmy się za ofiary morderczej przemocy, nie zapominając o tych wszystkich, których nędza i korupcja rzuciły na niebezpieczne ścieżki migracji. Zadeklarowaliśmy naszą solidarność i zaangażowanie wraz z kobietami i mężczyznami, którzy wszędzie pracują jako twórcy sprawiedliwości i pokoju.

Na zaproszenie Ojca Świętego poświęciliśmy ważną przestrzeń ciszy, aby sprzyjać pełnemu szacunku słuchaniu i pragnieniu komunii w Duchu Świętym między nami. Podczas inauguracyjnego czuwania ekumenicznego doświadczyliśmy, jak pragnienie jedności wzrasta w cichej kontemplacji Chrystusa ukrzyżowanego. Krzyż jest bowiem jedynym tronem Tego, który oddając swoje życie za zbawienie świata, powierzył swoich uczniów Ojcu, aby „wszyscy stanowili jedno” (J 17, 21). Mocno zjednoczeni w nadziei, jaką daje nam Jego zmartwychwstanie, powierzyliśmy Mu nasz wspólny Dom, w którym coraz pilniej rozbrzmiewa krzyk ziemi i krzyk ubogich: „Laudate Deum!” – przypomniał nam papież Franciszek na samym początku naszej pracy.

Dzień po dniu odczuwaliśmy naglące wezwanie do nawrócenia duszpasterskiego i misyjnego. Powołaniem Kościoła jest bowiem głoszenie Ewangelii nie poprzez skupianie się na sobie, ale poprzez oddanie się na służbę nieskończonej miłości, którą Bóg kocha świat (por. J 3, 16).

Na pytanie, czego oczekują od Kościoła z okazji tego synodu, niektórzy bezdomni mieszkający w pobliżu Placu Świętego Piotra odpowiedzieli: „Miłości!”. „Ta miłość musi zawsze pozostać płonącym sercem Kościoła, miłość trynitarna i eucharystyczna, jak przypomniał Papież przywołując przesłanie św. Teresy od Dzieciątka Jezus 15 października, w połowie naszego zgromadzenia. „To jest ufność”, która daje nam śmiałość i wewnętrzną wolność, i której doświadczyliśmy, nie wahając się wyrażać naszych zbieżności i różnic, naszych pragnień i naszych pytań, swobodnie i pokornie.

Co teraz? Mamy nadzieję, że miesiące, które dzielą nas od drugiej sesji, w październiku 2024 roku, pozwolą wszystkim konkretnie uczestniczyć w dynamizmie komunii misyjnej, na którą wskazuje słowo „synod”. Nie jest to ideologia, ale doświadczenie zakorzenione w Tradycji apostolskiej. Jak przypomniał nam Papież na początku tego procesu: „Komunia i misja mogą pozostać terminami nieco abstrakcyjnymi, jeśli nie będziemy pielęgnowali kościelnej praktyki, która wyraża konkretność synodalności (...), krzewiąc prawdziwe zaangażowanie wszystkich i każdego z osobna” (9 października 2021 r.). Wyzwania są różnorodne, a pytania liczne; sprawozdanie podsumowujące pierwszą sesję wyjaśni osiągnięte punkty porozumienia, uwypukli otwarte pytania i wskaże, jak kontynuować pracę.

Aby czynić postępy w rozeznawaniu, Kościół koniecznie potrzebuje słuchać wszystkich, począwszy od najuboższych. Wymaga to drogi nawrócenia, która jest także drogą uwielbienia: „Wysławiam Cię, Ojcze, Panie nieba i ziemi, że zakryłeś te rzeczy przed mądrymi i roztropnymi, a objawiłeś je prostaczkom” (Łk 10, 21)! Chodzi o słuchanie tych, którzy nie mają prawa głosu w społeczeństwie lub którzy czują się wykluczeni, nawet z Kościoła. Słuchanie ludzi, którzy są ofiarami rasizmu we wszystkich jego formach, zwłaszcza w niektórych regionach, słuchanie rdzennej ludności, której kultura jest wyśmiewana. Przede wszystkim Kościół naszych czasów ma obowiązek wysłuchania, w duchu nawrócenia, tych, którzy padli ofiarą nadużyć popełnionych przez członków Kościoła, oraz podjęcia konkretnego i strukturalnego zobowiązania, aby zapewnić, że to się nie powtórzy.

Kościół musi także słuchać świeckich, kobiet i mężczyzn, wszystkich powołanych do świętości na mocy powołania chrzcielnego: świadectwa katechistów, którzy w wielu sytuacjach jako pierwsi głoszą Ewangelię; prostoty i żywiołowości dzieci, entuzjazmu młodych ludzi, ich pytań i wezwań; marzeń osób starszych, ich mądrości i pamięci. Kościół musi słuchać rodzin, ich trosk wychowawczych, chrześcijańskiego świadectwa, jakie dają w dzisiejszym świecie. Musi przyjmować głosy tych, którzy chcą być zaangażowani w posługi świeckich lub w organach uczestniczących w rozeznawaniu i podejmowaniu decyzji.

Kościół szczególnie potrzebuje, aby czynić postępy w rozeznawaniu synodalnym, jeszcze bardziej zebrać słowa i doświadczenie wyświęconych szafarzy: kapłanów, pierwszych współpracowników biskupów, których posługa sakramentalna jest niezbędna dla życia całego ciała; diakonów, którzy poprzez swoją posługę wyrażają troskę całego Kościoła w służbie najbardziej bezbronnym. Musi także pozwolić, by wyzwaniem był proroczy głos życia konsekrowanego, czujny strażnik wezwań Ducha. Musi też być wyczulony na tych, którzy nie podzielają jego wiary, ale szukają prawdy, i w których jest obecny i działa Duch Święty, który „ofiaruje możliwość dojścia w sposób Bogu wiadomy do uczestnictwa w paschalnej tajemnicy” (Gaudium et spes 22).

„Świat, w którym żyjemy, a jesteśmy powołani, by go kochać i mu służyć, również przy jego sprzecznościach, wymaga od Kościoła wzmożenia współdziałania we wszystkich zakresach jego misji. Właśnie droga synodalności jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia” (Papież Franciszek, 17 października 2015 r.).

Nie możemy bać się odpowiedzieć na to wezwanie. Dziewica Maryja, pierwsza na tej drodze, towarzyszy nam w naszej pielgrzymce. W radościach i smutkach ukazuje nam swojego Syna i zaprasza nas do zaufania. On, Jezus, jest naszą jedyną nadzieją!

Orędzie papieża na Światowy Dzień Misyjny 2023

Rozpalone serca, nogi ruszające w drogę (por. Łk 24, 13-35)

 

Drodzy bracia i siostry!

Na tegoroczny Światowy Dzień Misyjny wybrałem temat inspirowany relacją uczniów z Emaus, z Ewangelii św. Łukasza (por. Łk 24, 13-35): „Rozpalone serca, nogi ruszające w drogę”. Ci dwaj uczniowie byli zdezorientowani i rozczarowani, ale spotkanie z Chrystusem w słowie i w łamanym chlebie rozpaliło w nich entuzjazm, by wyruszyć ponownie do Jerozolimy i głosić, że Pan prawdziwie zmartwychwstał. W ewangelicznym opisie, za pomocą kilku wyraźnych obrazów, zauważamy przemianę uczniów: serca płoną, gdy Jezus wyjaśnia Pisma, oczy się otwierają, gdy rozpoznają Jezusa i, wreszcie, jako punkt kulminacyjny nogi wyruszają w drogę. Rozważając te trzy aspekty, które wyznaczają drogę uczniów-misjonarzy, możemy odnowić naszą gorliwość na rzecz ewangelizacji w dzisiejszym świecie.

Rozpalone serca, „kiedy Pisma nam wyjaśniał”. Słowo Boże oświeca i przemienia serca w
misji.

W drodze z Jerozolimy do Emaus serca dwóch uczniów były smutne – co odbijało się na ich twarzach – z powodu śmierci Jezusa, w którego uwierzyli (por. w. 17). Wobec porażki ukrzyżowania Mistrza runęła ich nadzieja, że jest On Mesjaszem (por. w. 21). A oto „gdy tak rozmawiali i rozprawiali z sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi” (w. 15). Tak jak na początku przy powołaniu uczniów, także teraz w chwili ich zagubienia, Pan podejmuje inicjatywę, by zbliżyć się i iść obok nich. W swoim wielkim miłosierdziu nigdy nie męczy się trwaniem przy nas, niezależnie od naszych wad, wątpliwości, słabości, pomimo tego, że smutek i pesymizm powodują, iż stajemy się „nierozumni i leniwi w sercu” (w. 25), ludźmi małej wiary.

Dziś, podobnie jak wówczas, Zmartwychwstały Pan jest blisko swoich uczniów-misjonarzy i idzie obok nich, zwłaszcza wtedy, gdy czują się zagubieni, zniechęceni, zalęknieni w obliczu tajemnicy nieprawości, która ich otacza i chce przygnębić. Dlatego „nie pozwólmy się okraść z nadziei!” (Evangelii gaudium, 86). Pan jest większy od naszych problemów, zwłaszcza gdy napotykamy je głosząc światu Ewangelię, bo ta misja jest przecież przede wszystkim Jego misją, a my jesteśmy tylko Jego pokornymi współpracownikami, „sługami nieużytecznymi” (por. Łk 17, 10).

Wyrażam moją bliskość w Chrystusie ze wszystkimi misjonarzami i misjonarkami na świecie, szczególnie z tymi, którzy przeżywają trudne chwile: Zmartwychwstały Pan, drodzy przyjaciele, jest zawsze z wami i widzi waszą ofiarność i wasze poświęcenie dla misji ewangelizacji w odległych miejscach. Nie każdy dzień życia jest słoneczny, ale pamiętajmy zawsze o słowach Pana Jezusa, skierowanych do przyjaciół przed Jego męką: „na świecie doznacie ucisku, ale miejcie odwagę: Jam zwyciężył świat” (J 16, 33).

Po wysłuchaniu dwóch uczniów na drodze do Emaus, Zmartwychwstały Jezus „zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24, 27). A serca uczniów zapłonęły do tego stopnia, że nawzajem się pytali: „Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?” (w. 32). Bo Jezus jest żywym Słowem, jedynym, który może rozpalić serce, oświecić je i przemienić.

W ten sposób lepiej rozumiemy stwierdzenie św. Hieronima: „Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa” (In Is., Prolog). „Jeśli Pan nas nie poprowadzi, niemożliwe jest zrozumienie głębi Pisma Świętego. To działa również w drugą stronę: bez Pisma Świętego wydarzenia z misji Jezusa oraz Jego Kościoła w świecie są niemożliwe do odczytania” (Aperuit illis, 1). Dlatego znajomość Pisma Świętego jest ważna dla życia chrześcijanina, a jeszcze bardziej dla głoszenia Chrystusa i Jego Ewangelii. W przeciwnym razie cóż przekażemy innym, jeśli nie własne pomysły i plany? I czy zimne serce może
kiedykolwiek rozpalić serca innych?

Pozwólmy więc, aby zawsze towarzyszył nam Zmartwychwstały Pan, który wyjaśnia nam sens Pisma Świętego. Pozwólmy, by On rozpalił nasze serca, oświecił nas i przemienił, abyśmy mogli głosić światu Jego tajemnicę zbawienia z mocą i mądrością, które pochodzą od Jego Ducha.

Oczy, które „otworzyły się i rozpoznały Go” przy łamaniu chleba. Jezus obecny w Eucharystii jest szczytem i źródłem misji.

Rozpalone słowem Bożym serca sprawiły, że uczniowie z Emaus poprosili tajemniczego Wędrowca, aby pozostał z nimi, gdy zapadał wieczór. A gdy zasiedli do stołu, otworzyły się im oczy i rozpoznali Go, kiedy połamał chleb. Decydującym elementem, który otwiera oczy uczniom, jest sekwencja czynności wykonywanych przez Jezusa: wzięcie chleba, pobłogosławienie go, połamanie i podanie im. Są to zwykłe gesty żydowskiego ojca rodziny, ale wykonane przez Jezusa Chrystusa z łaską Ducha Świętego, odnawiają dla dwóch współbiesiadników znak rozmnożenia chlebów, a zwłaszcza znak Eucharystii, sakramentu ofiary krzyżowej. Ale w chwili, gdy rozpoznają Jezusa w tym, który łamie chleb, „On zniknął im z oczu” (Łk 24, 31). Ten fakt pozwala nam zrozumieć istotną rzeczywistość naszej wiary: Chrystus, który łamie chleb, staje się teraz Chlebem łamanym, dzielonym z uczniami i przez nich spożywanym. Stał się niewidzialny, ponieważ teraz wstąpił w serca uczniów, aby jeszcze bardziej je rozpalić, skłaniając ich do ponownego bezzwłocznego wyruszenia, aby przekazać wszystkim wyjątkowe doświadczenie spotkania ze Zmartwychwstałym! Zmartwychwstały Chrystus jest więc tym, który łamie chleb, a jednocześnie jest Chlebem łamanym dla nas. I dlatego każdy uczeń-misjonarz jest powołany, aby tak jak Jezus i w Nim, dzięki działaniu Ducha Świętego, stać się tym, który łamie chleb i tym, który jest chlebem łamanym dla
świata.

W związku z tym należy pamiętać, że zwykłe łamanie chleba z głodnymi w imię Chrystusa jest już chrześcijańskim działaniem misyjnym. Tym bardziej łamanie Chleba eucharystycznego, którym jest sam Chrystus, jest działaniem misyjnym par excellence, ponieważ Eucharystia jest źródłem i szczytem życia i misji Kościoła. Przypomniał nam o tym papież Benedykt XVI: „Nie możemy zatrzymać dla siebie miłości,
którą celebrujemy w tym sakramencie [Eucharystii]. Domaga się ona ze swej natury, by była przekazana wszystkim. Tym, czego świat potrzebuje, jest miłość Boga, spotkanie z Chrystusem i wiara w Niego. Dlatego Eucharystia nie tylko jest źródłem i szczytem życia Kościoła, ale również jego misji: «Kościół autentycznie eucharystyczny jest Kościołem misyjnym»” (Sacramentum caritatis, 84).

Aby przynosić owoce, musimy trwać zjednoczeni z Nim (por. J 15, 4-9). A to zjednoczenie dokonuje się przez codzienną modlitwę, zwłaszcza w adoracji, w milczącym trwaniu w obecności Pana, który jest z nami w Eucharystii. Pielęgnując z miłością tę komunię z Chrystusem, uczeń-misjonarz może stać się mistykiem w działaniu. Niech nasze serca zawsze tęsknią za towarzystwem Jezusa, szepcząc żarliwą prośbę tych dwóch uczniów z Emaus, zwłaszcza gdy nadchodzi ciemność: „Zostań z nami, Panie!” (por. Łk 24, 29).

Nogi ruszające w drogę – radość opowiadania o Zmartwychwstałym Chrystusie. Wieczna młodość Kościoła, który zawsze wyrusza ku innym.

Gdy uczniom otworzyły się oczy i rozpoznali Jezusa po „łamaniu chleba”, „w tej samej godzinie wybrali się i wrócili do Jerozolimy” (por. Łk 24, 33). To wyruszenie z pośpiechem, by podzielić się z innymi radością ze spotkania z Panem, pokazuje, że „radość Ewangelii napełnia serce oraz całe życie tych, którzy spotykają się z Jezusem. Ci, którzy pozwalają, żeby ich zbawił, zostają wyzwoleni od grzechu, od smutku, od wewnętrznej pustki, od izolacji. Z Jezusem Chrystusem rodzi się zawsze i odradza radość” (Evangelii gaudium, 1). Nie można prawdziwie spotkać Jezusa Zmartwychwstałego i nie zostać rozpalonym pragnieniem opowiedzenia tego wszystkim. Dlatego pierwszym i głównym bogactwem misji są ci, którzy rozpoznali Chrystusa Zmartwychwstałego w Piśmie Świętym i w Eucharystii i którzy noszą w sercu Jego ogień, a w swoim spojrzeniu Jego światło. Mogą oni dać świadectwo życia, które nigdy nie umiera, nawet w najtrudniejszych sytuacjach i najbardziej mrocznych chwilach.

Obraz „nóg ruszających w drogę” przypomina nam raz jeszcze o odwiecznej aktualności missio ad gentes, misji powierzonej Kościołowi przez Zmartwychwstałego Pana, aby ewangelizować każdego człowieka i każdy lud, aż po krańce ziemi. Dziś, bardziej niż kiedykolwiek, ludzkość zraniona wielkimi niesprawiedliwościami, podziałami i wojnami potrzebuje Dobrej Nowiny o pokoju i zbawieniu w Chrystusie. Dlatego korzystam z okazji, by powtórzyć, że „wszyscy mają prawo otrzymać Dobrą Nowinę. Chrześcijanie mają obowiązek głoszenia jej, nie wykluczając nikogo, nie jak ktoś, kto narzuca nowy obowiązek, ale jak ktoś, kto dzieli się radością, ukazuje piękny horyzont, ofiaruje upragnioną ucztę” (tamże, 14). Nawrócenie misyjne pozostaje głównym celem, jaki musimy sobie postawić jako jednostki i jako wspólnota, ponieważ „działalność misyjna stanowi wzorzec każdego dzieła Kościoła” (tamże, 15).

Jak stwierdza Paweł Apostoł, miłość Chrystusa porywa nas i motywuje (por. 2 Kor 5, 14). Chodzi tu o podwójną miłość: miłość Chrystusa do nas, która pociąga, inspiruje i wzbudza naszą miłość do Niego. I właśnie ta miłość sprawia, że Kościół wychodzący ku światu jest wiecznie młody. Wiecznie młodzi są również wszyscy członkowie Kościoła, którzy mają misję głoszenia Ewangelii Chrystusa, przekonani, że „za wszystkich umarł po to, aby ci, co żyją, już nie żyli dla siebie, lecz dla Tego, który za nich umarł i zmartwychwstał” (w. 15). Każdy może wnieść wkład w ten ruch misyjny: modlitwą i działaniem, ofiarami materialnymi i duchowymi oraz świadectwem własnego życia. Papieskie Dzieła Misyjne są ważnym narzędziem promowania tej współpracy misyjnej na płaszczyźnie duchowej i materialnej. Dlatego zbiórka ofiar z okazji Światowego Dnia Misyjnego jest przeznaczona na Papieskie Dzieło Rozkrzewiania Wiary.

Potrzeba pilnych działań misyjnych Kościoła w sposób naturalny zakłada coraz ściślejszą współpracę misyjną wszystkich jego członków na każdym szczeblu. Jest to główny cel drogi synodalnej podjętej przez Kościół, której kluczowymi słowami są: komunia, uczestnictwo, misja. Ta droga z pewnością nie powoduje koncentrowania się Kościoła na sobie; nie jest też procesem powszechnego sondażu, aby zdecydować, jak w parlamencie, w co należy wierzyć i co praktykować, a czego nie, zgodnie z ludzkimi preferencjami. Jest to raczej wyruszenie w drogę, podobnie jak to uczynili uczniowie z Emaus, słuchając Zmartwychwstałego Pana, który zawsze dołącza do nas, aby wyjaśniać nam sens Pisma Świętego i łamać dla nas chleb, abyśmy z mocą Ducha Świętego mogli pełnić Jego misję w świecie.

Tak jak dwaj uczniowie opowiadali innym o tym, co wydarzyło się w drodze (por. Łk 24, 35), tak i nasze głoszenie niech będzie radosnym opowiadaniem o Chrystusie Panu, o Jego życiu, męce, śmierci i zmartwychwstaniu, o cudach, jakie Jego miłość uczyniła w naszym życiu. Zatem i my ruszajmy w drogę na nowo, oświeceni spotkaniem ze Zmartwychwstałym i ożywieni Jego Duchem. Wyruszmy z rozpalonymi sercami, otwartymi oczami, nogami gotowymi do drogi, aby rozpalić inne serca słowem Bożym, otworzyć inne oczy na Jezusa w Eucharystii i zaprosić wszystkich do wspólnego kroczenia drogą pokoju i zbawienia, które Bóg w Chrystusie dał ludzkości.

Święta Maryjo, Matko drogi, Matko uczniów-misjonarzy Chrystusa i Królowo misji, módl się
za nami!

Rzym, u św. Jana na Lateranie, 6 stycznia 2023 roku, w Uroczystość Objawienia Pańskiego.

Franciszek

 

 

Papież Franciszek na Anioł Pański.  17 września  2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

Dzisiaj Ewangelia mówi nam o przebaczeniu (por. Mt 18, 21-35). Piotr pyta Jezusa: „ Panie, ile razy mam przebaczyć, jeśli mój brat zawini względem mnie? Czy aż siedem razy?” (w. 21).

W Biblii siedem jest liczbą wskazującą na pełnię, zatem Piotr jest bardzo hojny w przesłankach swojego pytania. Ale Jezus idzie dalej i odpowiada mu: „Nie mówię ci, że aż siedem razy, lecz aż siedemdziesiąt siedem razy” (w. 22). To znaczy, iż przebaczając nie kalkulujemy, że dobrze przebaczać wszystko i zawsze! Tak właśnie jak Bóg czyni z nami i do czego są powołani ci, którzy udzielają Bożego przebaczenia: trzeba przebaczać zawsze. Często to mówię kapłanom, spowiednikom: zawsze przebaczajcie tak, jak Bóg przebacza.

Następnie Jezus ukazuje to za pomocą przypowieści, która jest także związana z liczbami. Król darowuje słudze, który go o to prosi dług w wysokości dziesięciu tysięcy talentów: jest to wartość przesadzona, ogromna, wahająca się od 200 do 500 ton srebra! Był to dług niemożliwy do spłacenia, nawet jeśli pracowało by się przez całe życie: a jednak ten pan, który przypomina naszego Ojca, daruje go z czystej „litości” (w. 27). Takie jest serce Boga, zawsze przebaczające, ponieważ Bóg jest współczujący. Nie zapominajmy, jaki jest sposób działania Boga: Bóg jest bliski, współczujący i czuły – taki jest styl działania Boga. Następnie jednak ów sługa, któremu darowano dług, nie okazuje litości innemu słudze, który jest mu winien 100 denarów. To również znaczna suma, odpowiadająca około trzymiesięcznej pensji - jakby chciał powiedzieć, że przebaczanie sobie nawzajem kosztuje! - ale zupełnie nieporównywalna z liczbą poprzednią, jaką darował pan.

Przesłanie Jezusa jest jasne: Bóg przebacza w sposób nieobliczalny, ponad wszelką miarę. Taki jest, działa ze względu na miłość i bezinteresownie. Boga nie można kupić, Bóg jest bezinteresowny, jest w pełni bezinteresowny. Nie możemy Mu odpłacić, ale naśladujemy Go, kiedy przebaczamy naszemu bratu lub siostrze. Dlatego przebaczenie nie jest dobrym uczynkiem, który można wypełnić albo nie: przebaczenie jest to podstawowy stan dla tych, którzy są chrześcijanami. Każdy z nas jest bowiem osobą, która dostąpiła przebaczenia: pamiętajmy, że dostąpiliśmy przebaczenia. Bóg oddał za nas swoje życie i w żaden sposób nie możemy zrekompensować Jego miłosierdzia, którego nigdy nie wycofuje ze swojego serca. Jednak odpowiadając na Jego bezinteresowność, czyli przebaczając sobie nawzajem, możemy dawać o Nim świadectwo, rozsiewając wokół siebie nowe życie. Bez przebaczenia nie ma bowiem nadziei, bez przebaczenia nie ma pokoju. Przebaczenie jest tlenem, który oczyszcza powietrze skażone nienawiścią, przebaczenie jest środkiem zaradczym leczącym trucizny urazy, jest sposobem na rozładowanie gniewu i uleczenie wielu chorób serca, które zanieczyszczają społeczeństwo.

Zadajmy więc sobie pytanie, niech każdy z nas pomyśli: czy wierzę, że otrzymałem od Boga dar bezgranicznego przebaczenia? Czy odczuwam radość wiedząc, że jest On zawsze gotów mi przebaczyć, gdy upadam, nawet gdy inni tego nie czynią, nawet gdy ja sam nie potrafię sobie przebaczyć? On przebacza, czy wierzę, że On przebacza? A następnie: czy ja z kolei potrafię przebaczyć tym, którzy mnie skrzywdzili? W związku z tym chciałbym zaproponować wam małe ćwiczenie: spróbujmy teraz, każdy z nas, pomyśleć o osobie, która nas zraniła, niech każdy pomyśli o jednej i poprośmy Pana o siłę, aby jej przebaczyć. I przebaczmy jej ze względu na miłość Pana. Bracia i siostry, to wyjdzie nam to na dobre, przywróci pokój w naszych sercach.

Niech Maryja, Matka Miłosierdzia, pomoże nam przyjąć Bożą łaskę i przebaczać sobie jedni drugim.

 

Rozważanie 16 lipca 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

Dzisiaj Ewangelia przedstawia nam przypowieść o siewcy (por. Mt 13, 1-23). Bardzo piękny jest ten obraz „zasiewu”, którym Jezus posługuje się do opisania daru swojego Słowa. Wyobraźmy sobie ziarno: jest małe, ledwo widoczne, ale sprawia, że rosną rośliny przynoszące owoce. Takie jest Słowo Boże. Pomyślmy o Ewangelii, małej księdze, prostej i dostępnej dla wszystkich, rodzącej nowe życie w tych, którzy ją przyjmują. Tak więc, jeśli Słowo jest ziarnem, to my jesteśmy glebą: możemy je przyjąć albo nie. Ale Jezus, „dobry siewca”, niestrudzenie szczodrze je zasiewa. Zna naszą glebę, wie, że kamienie naszej niestałości i ciernie naszych wad (por. w. 21-22) mogą przytłumić Słowo, a jednak zawsze ma nadzieję, że przyniesiemy owoc obfity (por. w. 8).

To właśnie czyni Pan i do tego jesteśmy powołani: niestrudzenie zasiewać. Ale jak? Podajmy kilka przykładów

Po pierwsze, rodzice: zasiewają dobro i wiarę w swoich dzieciach i są powołani, aby to czynić nie zniechęcając się, jeśli czasami zdają się one nie rozumieć lub nie doceniać ich nauk, lub jeśli mentalność świata „działa przeciwko nim”. Dobre nasienie trwa, to właśnie się liczy i zapuści korzenie w odpowiednim czasie. Jeśli jednak, ulegając nieufności, zrezygnują z siewu i pozostawią swoje dzieci na łasce mody i telefonów komórkowych, nie poświęcając im czasu, nie wychowując ich, wówczas żyzna gleba zapełni się chwastami.

Spójrzmy z kolei na młodych: oni także mogą siać Ewangelię na niwie codziennego życia. Na przykład poprzez modlitwę: jest to małe ziarenko, którego nie widać, lecz poprzez które powierzamy Jezusowi wszystko, czym żyjemy, aby On mógł sprawić, że dojrzeje. Ale myślę też o czasie poświęconym innym, najbardziej potrzebującym: może wydawać się stracony, lecz jest to czas święty, natomiast pozorne zadowolenie z konsumpcjonizmu i hedonizmu pozostawia nas z pustymi rękami. Myślę też o nauce, która jest żmudna i nie daje natychmiastowej satysfakcji, jak podczas siewu, ale jest niezbędna do budowania lepszej przyszłości dla wszystkich.

Inny przykład: siewcy Ewangelii, liczni dobrzy kapłani, zakonnicy i świecy zaangażowani w przepowiadanie, którzy żyją i głoszą Słowo Boże, często bez natychmiastowego sukcesu. Nigdy nie zapominajmy, kiedy głosimy Słowo, że nawet tam, gdzie wydaje się, iż nic się nie dzieje, w rzeczywistości działa Duch Święty, a królestwo Boże już wzrasta, poprzez nasze wysiłki i niezależnie od nich. Zatem idźmy naprzód z radością! Pamiętajmy o ludziach, którzy zasiali ziarno Słowa Bożego w naszym życiu: mogło ono wykiełkować wiele lat po tym, jak spotkaliśmy się z ich wzorcami, ale stało się to dzięki nim!

W świetle tego wszystkiego zadajmy sobie pytanie: czy sieję dobro? Czy troszczę się tylko o zbiory dla siebie, czy też o zasiew również dla innych? Czy rzucam ziarna Ewangelii w moim codziennym życiu: w nauce, w pracy, w czasie wolnym? Czy zniechęcam się, czy też, jak Jezus, nie przestaję siać, nawet jeśli nie widzę natychmiastowych rezultatów? Niech Maryja, którą dziś czcimy jako Najświętszą Dziewicę z Góry Karmel, pomoże nam być hojnymi i radosnymi siewcami Dobrej Nowiny.

 

Rozważanie 21 maja 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!
Dziś we Włoszech i w wielu innych krajach obchodzimy Wniebowstąpienie Pańskie. ..

Dlaczego świętujemy? Ponieważ wraz z Wniebowstąpieniem wydarzyło się coś nowego i pięknego: Jezus zabrał nasze człowieczeństwo, nasze ciało do nieba, czyni to po raz pierwszy, to znaczy zabrał je, stając przed Bogiem. To człowieczeństwo, które przyjął na ziemi, nie pozostało tutaj. Jezus po zmartwychwstaniu nie był duchem, przeciwnie: miał ludzkie ciało, kości, wszystko i tam pozostanie na zawsze. Moglibyśmy powiedzieć, że od dnia Wniebowstąpienia sam Bóg „się zmienił”: od tej pory nie jest już tylko duchem, ale ponieważ tak bardzo nas miłuje, nosi w sobie nasze ciało, nasze człowieczeństwo!


Nasze właściwe miejsce jest zatem wskazane, tam jest nasze przeznaczenie. Tak pisał pewien starożytny Ojciec w wierze: „Wspaniała nowina! – powiadał. Ten, który dla nas stał się człowiekiem [...], aby uczynić nas swoimi braćmi, staje jako człowiek przed Ojcem, aby zabrać ze sobą wszystkich, którzy są z Nim złączeni” (ŚW. GRZEGORZ Z NYSSY, Homilie paschalne, 1). I to dzisiaj świętujemy, świętujemy „zdobycie nieba”: Jezusa powracającego do Ojca, ale z naszym człowieczeństwem. Tak więc niebo jest już trochę nasze. Jezus otworzył drzwi i Jego ciało tam jest.

Drugie pytanie brzmi: co Jezus czyni w niebie? Wstawia się za nami przed Ojcem, nieustannie pokazuje Mu nasze człowieczeństwo. Pokazuje Mu rany. Lubię myśleć, że Jezus, stojąc przed Ojcem, modli się w ten sposób: ukazując Mu rany. „To właśnie wycierpiałem dla ludzi: uczyń coś!”. Pokazuje Mu cenę odkupienia. Ojciec się wzrusza. Lubię tak myśleć... Ale pomyślcie, tak modli się Jezus. On, który nie zostawił nas samych. Istotne, zanim wstąpił do nieba, powiedział nam, jak mówi dzisiejsza Ewangelia: „Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata” (Mt 28, 20). On jest zawsze z nami, patrzy na nas, „zawsze żyje, aby się wstawiać za nimi” (Hbr 7, 25). Aby na naszą rzecz ukazywać Ojcu rany. Jednym słowem, Jezus oręduje; jest w najlepszym „miejscu”, przed swoim i naszym Ojcem, aby wstawiać się za nami.

Wstawiennictwo ma znacznie fundamentalne. Ta wiara pomaga nam również, aby nie tracić nadziei, nie zniechęcać się. Niech Królowa Niebios pomoże nam wstawiać się z mocą modlitwy.

tł. o. Stanisław Tasiemski OP (KAI) / Watykan

 

Homilia Ojca Świętego
Bazylika św. Piotra
Wigilia Paschalna 8 kwietnia 2023/wiara.pl/

fragment: Oto więc, co czyni Pascha Pana: pobudza nas do pójścia naprzód, do wyjścia z poczucia klęski, do odsunięcia kamienia grobowego, w którym często zamykamy nadzieję, do spojrzenia z ufnością w przyszłość, ponieważ Chrystus zmartwychwstał i zmienił kierunek dziejów. Ale aby to uczynić, Pascha Pana prowadzi nas z powrotem do naszej pierwotnej łaski, każe nam powrócić do Galilei, gdzie rozpoczęła się nasza historia miłości z Jezusem. Żąda od nas, abyśmy przeżyli na nowo ten moment, tę sytuację, to doświadczenie, w którym spotkaliśmy Pana, doświadczyliśmy Jego miłości i otrzymaliśmy nowe i jasne spojrzenie na nas samych, na rzeczywistość, na tajemnicę życia. Aby zmartwychwstać, aby rozpocząć na nowo, aby wznowić naszą drogę, zawsze musimy powrócić do Galilei, to znaczy wrócić nie do Jezusa abstrakcyjnego, idealnego, ale do żywej, konkretnej, pulsującej życiem pamięci o naszym pierwszym spotkaniu z Nim. Tak, bracia i siostry, aby iść musimy pamiętać; aby mieć nadzieję musimy karmić pamięć. Oto zachęta: pamiętaj i idź! Jeśli odzyskasz pierwszą miłość, zadziwienie i radość ze spotkania z Bogiem, pójdziesz naprzód. Pamiętaj i idź.

całość: Noc dobiega końca i pojawia się brzask jutrzenki gdy niewiasty wyruszają do grobu Jezusa. Idą niepewnie, zagubione, z sercem rozdartym żalem z powodu śmierci, która zabrała im Umiłowanego. Ale gdy przyszły na miejsce i ujrzały pusty grób, zawracają, zmieniają trasę, oddalają się od grobu i biegną, aby zapowiedzieć uczniom nowy kierunek drogi: Jezus zmartwychwstał i oczekuje ich w Galilei. W życiu tych kobiet wydarzyła się Pascha, która oznacza przejście: istotnie przechodzą od żałobnego zmierzania ku grobowi, do radosnego biegu ku uczniom, aby powiedzieć im nie tylko, że Pan zmartwychwstał, ale że istnieje cel, do którego należy natychmiast dotrzeć – Galilea. Tam jest spotkanie ze Zmartwychwstałym, tam prowadzi Zmartwychwstanie. Odrodzenie uczniów, zmartwychwstanie ich serc przechodzi przez Galileę. Wejdźmy też w tę pielgrzymkę uczniów, która zmierza od grobu do Galilei.

Niewiasty, jak mówi Ewangelia, „poszły obejrzeć grób” (Mt 28, 1). Myślą, że Jezus jest w miejscu śmierci i że wszystko skończyło się na zawsze. Czasami i nam zdarza się myśleć, że radość ze spotkania z Jezusem należy do przeszłości, podczas gdy w teraźniejszości zaznajemy głównie zapieczętowanych grobów: grobów naszych rozczarowań, naszej goryczy i naszej nieufności, tych grobów, gdzie „nic już nie da się zrobić”, „nigdy nic się nie zmieni”, „lepiej żyć z dnia na dzień”, bo „jutra nie można być pewnym”. My też, jeśli dręczył nas ból, przytłoczył smutek, upokorzył grzech, przygniotła jakaś porażka lub niepokoiło jakieś zmartwienie, doświadczyliśmy gorzkiego smaku znużenia i widzieliśmy, że gaśnie radość w naszym sercu.

Czasami odczuwaliśmy jedynie trud w codziennym życiu, znużenie podejmowanym osobiście ryzykiem wobec muru świata, w którym zdają się zawsze zwyciężać prawa najprzebieglejszych i najsilniejszych. Kiedy indziej czuliśmy się bezsilni i zniechęceni wobec potęgi zła, konfliktów, które rozdzierają relacje, wobec logiki wyrachowania i obojętności, która zdaje się rządzić społeczeństwem, raka korupcji, rozprzestrzeniania się niesprawiedliwości, lodowatych wichrów wojny. A może stanęliśmy twarzą w twarz ze śmiercią, gdyż odebrała nam pełną miłości obecność naszych bliskich lub ponieważ dotknęła nas w chorobie lub nieszczęściu, i łatwo padliśmy ofiarą rozczarowania, a źródło nadziei wyschło. Tak więc z powodu tych lub innych sytuacji nasze drogi zatrzymują się przed grobami, a my trwamy nieruchomo płacząc i żałując, samotni i bezsilni, powtarzając nasze „dlaczego”.

Natomiast niewiasty w Wielkanoc nie stoją sparaliżowane przed grobem, ale – jak mówi Ewangelia – „pośpiesznie oddaliły się od grobu, z bojaźnią i wielką radością, i pobiegły oznajmić to Jego uczniom” (w. 8). Zanoszą wieść, która na zawsze zmieni życie i historię: Chrystus zmartwychwstał! (por. w. 6). A jednocześnie strzegą i przekazują nakaz Pana, Jego zachętę skierowaną do uczniów: aby poszli do Galilei, bo tam Go zobaczą (por. w. 7). Ale co to znaczy pójść do Galilei? Dwie rzeczy: z jednej strony wyjść z zamknięcia Wieczernika, aby udać się do regionu zamieszkałego przez pogan (por. Mt 4, 15), wyjść z ukrycia, aby otworzyć się na misję, uciec od lęku, aby iść ku przyszłości. Z drugiej strony oznacza to powrót do źródeł, ponieważ to właśnie w Galilei wszystko się zaczęło. Tam Pan po raz pierwszy spotkał i powołał uczniów. Zatem udać się do Galilei to powrócić do pierwotnej łaski, to odzyskać pamięć, która odnawia nadzieję, „pamięć przyszłości”, którą zostaliśmy naznaczeni przez Zmartwychwstałego.

Oto więc, co czyni Pascha Pana: pobudza nas do pójścia naprzód, do wyjścia z poczucia klęski, do odsunięcia kamienia grobowego, w którym często zamykamy nadzieję, do spojrzenia z ufnością w przyszłość, ponieważ Chrystus zmartwychwstał i zmienił kierunek dziejów. Ale aby to uczynić, Pascha Pana prowadzi nas z powrotem do naszej pierwotnej łaski, każe nam powrócić do Galilei, gdzie rozpoczęła się nasza historia miłości z Jezusem. Żąda od nas, abyśmy przeżyli na nowo ten moment, tę sytuację, to doświadczenie, w którym spotkaliśmy Pana, doświadczyliśmy Jego miłości i otrzymaliśmy nowe i jasne spojrzenie na nas samych, na rzeczywistość, na tajemnicę życia. Aby zmartwychwstać, aby rozpocząć na nowo, aby wznowić naszą drogę, zawsze musimy powrócić do Galilei, to znaczy wrócić nie do Jezusa abstrakcyjnego, idealnego, ale do żywej, konkretnej, pulsującej życiem pamięci o naszym pierwszym spotkaniu z Nim. Tak, bracia i siostry, aby iść musimy pamiętać; aby mieć nadzieję musimy karmić pamięć. Oto zachęta: pamiętaj i idź! Jeśli odzyskasz pierwszą miłość, zadziwienie i radość ze spotkania z Bogiem, pójdziesz naprzód. Pamiętaj i idź.

Przypomnij sobie swoją Galileę i idź w jej kierunku. Jest to „miejsce”, gdzie osobiście poznałeś Jezusa, gdzie dla ciebie nie pozostał On postacią historyczną, jak inni, ale stał się osobą życia: nie Bogiem odległym, lecz Bogiem bliskim, który zna ciebie bardziej niż ktokolwiek inny i miłuje bardziej niż ktokolwiek inny. Bracie, siostro, pamiętaj o Galilei, o twojej Galilei: o twoim powołaniu, o tym słowie Bożym, które przemówiło do ciebie w konkretnym momencie; o tym mocnym doświadczeniu w Duchu Świętym, o największej radości przebaczenia odczuwanej po spowiedzi, o tej intensywnej i niezapomnianej chwili modlitwy, o tym świetle, które zapaliło się wewnątrz i przemieniło twoje życie, o tym spotkaniu, o tej pielgrzymce... Każdy z nas zna swoje własne miejsce wewnętrznego zmartwychwstania, tego początkowego, tego fundamentalnego, tego, które zmieniło wszystko. Nie możemy go zostawić za sobą, Zmartwychwstały zaprasza nas, byśmy tam poszli, aby sprawować Paschę. Przypomnij sobie swoją Galileę, ożyw ją dzisiaj. Wróć do tego pierwszego spotkania. Zapytaj siebie kiedy i jak to było, odtwórz kontekst, czas i miejsce, doświadcz ponownie jego doznań i wrażeń, przeżyj na nowo jego kolory i smaki. Bo to właśnie wtedy, gdy zapomniałeś o tej pierwszej miłości, to właśnie wtedy, gdy zapomniałeś o tym pierwszym spotkaniu, na twoim sercu zaczął osiadać kurz. I doświadczyłeś smutku, i tak jak uczniom wszystko wydawało się bez perspektywy, z głazem opieczętowującym nadzieję. Ale dziś moc Paschy zaprasza cię do odsunięcia głazów rozczarowania i nieufności; Pan, znawca odsuwania kamieni nagrobnych grzechu i lęku, chce oświecić twoją świętą pamięć, twoje najpiękniejsze wspomnienie, odświeżyć twoje pierwsze spotkanie z Nim. Pamiętaj i idź: powróć do Niego, odnajdź łaskę zmartwychwstania Boga w tobie!

Bracia, siostry, podążajmy za Jezusem do Galilei, spotkajmy Go i adorujmy Go tam, gdzie czeka na każdego z nas. Ożywiajmy piękno tego, kiedy odkrywając Go żywego, ogłosiliśmy Go Panem naszego życia. Powróćmy do Galilei, niech każdy z nas powróci do swojej Galilei, tej z pierwszego spotkania, i zmartwychwstańmy do nowego życia!

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 19 marca 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

Dziś Ewangelia ukazuje nam Jezusa przywracającego wzrok człowiekowi niewidomemu od urodzenia (por. J 9, 1-41). Jednak ten cud zostaje źle przyjęty przez różne osoby i grupy. Przyjrzyjmy się szczegółom. Ale dziś chciałbym wam powiedzieć: weźcie do ręki Ewangelię św. Jana i sami przeczytajcie opis tego cudu, Sposób w jaki Jan o nim mówi jest niezwykle piękny. Znajduje się w rozdziale dziewiątym. Czyta się tylko w dwie minuty, ale pokazuje jak postępuje Jezus i jak postępuje ludzkie serce, dobre ludzkie serce, letnie, zalęknione czy odważne ludzkie serce. Rozdział dziewiąty Ewangelii św. Jana. Zróbcie to dzisiaj, bardzo wam pomoże. W jaki sposób przyjmują to poszczególne osoby?

Przede wszystkim są uczniowie Jezusa, którzy w obliczu człowieka, który urodził się niewidomy popadają w plotkarstwo. Zastanawiają się, czy wina leży po stronie jego rodziców, czy też jego samego (por. w. 2). Szukają winowajcy. A my często popadamy w taką postawę, która jest bardzo wygodna, zamiast zadać sobie bardziej wymagające pytania. A dzisiaj możemy powiedzieć: co oznacza dla nas obecność tego człowieka, czego od nas żąda? Potem, kiedy już dojdzie do uzdrowienia reakcji przybywa. Pierwszą jest reakcja sąsiadów, którzy są sceptyczni: „Ten człowiek zawsze był niewidomy: to niemożliwe, żeby teraz widział, to nie może być on!” (por. w. 8-9). Dla nich jest to nie do przyjęcia, lepiej zostawić wszystko jak dawniej (por. w. 16) i nie wchodzić w ten problem. Boją się, obawiają się władz religijnych i nie zabierają głosu (por. w. 18-21). We wszystkich tych reakcjach w obliczu znaku Jezusa wyłaniają się zamknięte serca, z różnych powodów: bo szukają winowajcy, bo nie potrafią się zadziwić, bo nie chcą się zmienić, bo paraliżuje ich strach. A dzisiaj wiele sytuacji wygląda dziś podobnie. W obliczu czegoś, co tak naprawdę jest przesłaniem świadectwa osoby, jest przesłaniem Jezusa, popadamy w to: szukamy innego wyjaśnienia, nie chcemy się zmienić, szukamy bardziej eleganckiego wyjścia niż przyjęcie prawdy.

Jedynym, który dobrze reaguje jest niewidomy: szczęśliwy, że widzi, w najprostszy sposób daje świadectwo temu, co go spotkało: „byłem niewidomy, a teraz widzę” (w. 25). Mówi prawdę. Wcześniej był zmuszony do proszenia o jałmużnę, żeby żyć i cierpiał z powodu uprzedzeń ludzi: „jest biedny i niewidomy od urodzenia, musi cierpieć, musi płacić za grzechy swoje lub swoich przodków”. Teraz, wolny na ciele i na duszy daje świadectwo o Jezusie: niczego nie wymyśla i niczego nie ukrywa, „byłem niewidomy, a teraz widzę” Nie boi się tego, co powiedzą inni: już całe życie znał gorzki smak marginalizacji, już czuł obojętność i pogardę przechodniów, tych, którzy uważali go za wyrzutka społeczeństwa, nadającego się co najwyżej do litości jakieś jałmużny. Teraz, uzdrowiony nie obawia się już tych pogardliwych postaw, ponieważ Jezus obdarzył go pełną godnością. I to jest jasne, to się zawsze dzieje: kiedy Jezus nas uzdrawia, przywraca nam godność, godność Jezusowego uzdrowienia, pełną, godność, która wypływa z głębi serca, która ogarnia całe życie. A On w szabat, na oczach wszystkich, uwolnił go i dał mu wzrok, nie żądając od niego niczego, nawet podziękowania, a on daje temu świadectwo. To jest godność osoby szlachetnej, osoby, która wie, że jest uzdrowiona i odzyskuje zdrowie, odradza się; to odrodzenie w życiu, o którym mówiono dzisiaj w programie „A Sua Immagine” [program religijny włoskiej telewizji publicznej RAI- przyp. KAI]: odrodzenie.

Bracia, siostry, wraz z tymi wszystkimi postaciami dzisiejsza Ewangelia stawia nas również w samym środku sceny, abyśmy zadali sobie pytanie: jakie stanowisko zajmujemy, co byśmy wtedy powiedzieli? A przede wszystkim, co robimy dzisiaj? Czy tak jak niewidomy umiemy dostrzec dobro i być wdzięczni za otrzymane dary? Stawiam sobie pytanie: jak to jest z moją godnością? Z twoją godnością? Czy dajemy świadectwo o Jezusie, czy też rozsiewamy krytykę i podejrzenia? Czy jesteśmy siewcami plotek? Czy jesteśmy wolni w obliczu uprzedzeń, czy też wiążemy się z tymi, którzy szerzą negatywizm i plotki? Czy z radością mówimy, że Jezus nas kocha i zbawia, czy też, jak rodzice człowieka, który urodził się niewidomy, dajemy się zamknąć w klatce z obawy przed tym, co ludzie pomyślą? Ludźmi letniego serca, nie akceptującymi prawdy i nie mającymi odwagi powiedzieć „nie”, to wygląda w ten sposób? Ponadto, jak przyjmujemy trudności i cierpienia innych? Jak przyjmujemy osoby, które mają wiele ograniczeń życiowych, czy to fizycznych, jak ów niewidomy od urodzenia, czy społecznych, jak na przykład żebracy spotykani na ulicy? Czy przyjmujemy to jako przekleństwa, czy jako okazje, by stać się im bliskimi z miłością?

Bracia, siostry, prośmy dziś o łaskę zadziwienia, abyśmy każdego dnia byli zadziwieni Bożymi darami i abyśmy różne okoliczności życia, nawet te najtrudniejsze do zaakceptowania postrzegali jako okazje do czynienia dobra, tak jak to uczynił Jezus ze niewidomym. Niech Matka Boża nam w tym pomaga, wraz ze św. Józefem, człowiekiem sprawiedliwym i wiernym.

 

 

 

Msza św. sprawowanej w Środę Popielcową w Bazylice Św. Sabiny na rzymskim Awentynie 22.02.2023/wiara.pl


Całość: Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia” (2 Kor 6, 2). Tym zdaniem apostoł Paweł pomaga nam wejść w ducha okresu wielkopostnego. Wielki Post rzeczywiście sprzyja temu, żeby powrócić do spraw zasadniczych, aby ogołocić się z tego, co nas obciąża, aby pojednać się z Bogiem, aby na nowo rozpalić ogień Ducha Świętego, który mieszka ukryty pośród popiołów naszego kruchego człowieczeństwa. Powrócić do spraw zasadniczych Jest to czas łaski, aby wprowadzić w życie to, o co Pan prosił nas w pierwszym wersecie usłyszanego słowa: „Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem” (Jl 2, 12). Powrócić do tego co najistotniejsze - czyli Pana.

Obrzęd posypania głów popiołem wprowadza nas w tę drogę powrotu i kieruje do nas dwie zachęty: powrócić do prawdy o nas samych oraz powrócić do Boga i do braci.

Po pierwsze, powrócić do prawdy o mas samych. Popiół przypomina nam, kim jesteśmy i skąd pochodzimy, prowadzi nas z powrotem do podstawowej prawdy o życiu: tylko Pan jest Bogiem, a my jesteśmy dziełem Jego rąk. Taka jest nasza prawda. My mamy życie, podczas gdy On jest życiem. On jest Stwórcą, podczas gdy my jesteśmy kruchą gliną, kształtowaną Jego rękoma. Pochodzimy z ziemi i potrzebujemy nieba, Jego; z Bogiem zmartwychwstaniemy z naszych popiołów, ale bez Niego jesteśmy prochem. Pochylając z pokorą głowy, by przyjąć popiół, przywołajmy następnie w pamięci naszych serc tę prawdę: jesteśmy Pana, należymy do Niego. On bowiem „ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia” (Rdz 2, 7). To znaczy, że istniejemy, ponieważ On tchnął w nas tchnienie życia. I jako czuły i miłosierny Ojciec, On również przeżywa Wielki Post, ponieważ nas pragnie, czeka na nas, oczekuje naszego powrotu. I zawsze nas zachęca, abyśmy nie rozpaczali, nawet gdy upadamy w proch naszej słabości i grzechu, ponieważ „On wie, z czego jesteśmy utworzeni, pamięta, że jesteśmy prochem” (Ps 103, 14). Usłyszmy to jeszcze raz: pamięta, że jesteśmy prochem. Bóg to wie; natomiast my często o tym zapominamy, myśląc, że bez Niego jesteśmy samowystarczalni, silni, niezwyciężeni. Posługujemy się makijażem, aby wypadać lepiej od tego, czym jesteśmy, a jesteśmy prochem.

Wielki Post jest zatem czasem przypominania sobie, kto jest Stwórcą, a kto stworzeniem, aby obwieścić, że tylko Bóg jest Panem, czasem wyzbycia się żądania samowystarczalności i obsesji do stawiania siebie w centrum, do bycia prymusem, do myślenia, że wyłącznie dzięki naszym zdolnościom możemy być bohaterami życia i przemieniać otaczający nas świat. To czas sprzyjający, byśmy się nawrócili, abyśmy zmienili spojrzenie przede wszystkim na siebie, abyśmy uświadomili sobie: jak wiele rozproszeń i powierzchowności odciąga nas od tego, co istotne, jak wiele razy skupiamy się na naszych zachciankach lub na tym, czego nam brakuje, oddalając się od centrum naszego serca, zapominając o istocie sensu naszego bycia w świecie. Wielki Post jest czasem prawdy, aby zrzucić maski, które nosimy na co dzień, chcąc wydawać się doskonałymi w oczach świata; Wielki Post jest po to, aby walczyć, jak powiedział nam Jezus w Ewangelii, z fałszem i obłudą: nie fałszem i obłudą innych, ale naszymi, aby spojrzeć im w twarz i walczyć z nimi.

Jest jednak drugi krok: popiół zaprasza nas również, byśmy powrócili do Boga i do braci. Jeśli bowiem powracamy do prawdy o tym, kim jesteśmy i zdajemy sobie sprawę, że nasze „ja” nie wystarcza samo w sobie, to odkrywamy, że istniejemy tylko poprzez relacje: pierwotną relację z Panem i życiodajne relacje z innymi. Tak więc popiół, który otrzymujemy na nasze głowy tego wieczoru, mówi nam, że każde żądanie samowystarczalności jest fałszywe i że bałwochwalstwo własnego „ja” jest destrukcyjne i zamyka nas w klatce samotności. Spojrzenie na siebie w zwierciadle, mając wyobrażenie, że jesteśmy doskonali, wyobrażając sobie, że jesteśmy w centrum świata. Natomiast nasze życie jest przede wszystkim relacją: otrzymaliśmy je od Boga i od naszych rodziców, i możemy zawsze je odnawiać i regenerować dzięki Panu i tym, których stawia obok nas. Wielki Post jest okresem sprzyjającym ożywieniu naszej relacji z Bogiem i z innymi: aby otworzyć się w milczeniu na modlitwę i wyjść z twierdzy naszego zamkniętego „ja”, zerwać łańcuchy indywidualizmu i odkryć na nowo, poprzez spotkanie i słuchanie tych, którzy codziennie idą obok nas, i nauczyć się miłować ich na nowo jako brata lub siostrę.

Bracia i siostry, jak można to osiągnąć? Aby odbyć tę drogę – powrotu do prawdy o sobie, powrotu do Boga i do innych – jesteśmy zachęceni do przejścia trzech wielkich dróg: jałmużny, modlitwy i postu. To klasyczne: nie trzeba żadnych nowinek na tej drodze. Jezus to powiedział. To jasne jałmużna, modlitwa i post. I nie chodzi o czynienie gestów zewnętrznych, jak powiedział nam Pan, ale gesty, które muszą wyrażać odnowę serca. Jałmużna nie jest szybkim gestem dla oczyszczenia sumienia, jako swego rodzaju zbalansowanie braku równowagi wewnętrznej, ale dotknięciem własnymi rękami i łzami cierpienia ubogich; modlitwa nie jest obrzędowością, lecz dialogiem prawdy i miłości z Ojcem; post nie jest zwykłym dobrym uczynkiem, ale wymownym gestem przypominającym naszemu sercu, co się liczy, a co przemija. Jezusowe „napomnienie zachowuje także dla nas swoją zbawienną moc: zewnętrznym gestom musi zawsze odpowiadać szczerość ducha i konsekwencja w działaniu. Po cóż bowiem rozdzierać szaty, jeśli serce pozostaje dalekie od Pana, a zatem od dobra i sprawiedliwości?” (Benedykt XVI, Homilia w Środę Popielcową, 1 marca 2006). Zbyt często jednak nasze gesty i obrzędy nie dotykają życia, nie czynią prawdy. Być może dokonujemy ich tylko po to, aby być podziwianym przez innych, aby zyskać aplauz, aby przypisać sobie zasługi. Pamiętajmy, że w życiu osobistym, podobnie jak w życiu Kościoła, nie liczą się zewnętrzne pozory, nie liczą się ludzkie oceny i sympatia świata; liczy się tylko spojrzenie Boga, który odczytuje w nim miłość i prawdę.

Jeśli pokornie stawiamy się pod Jego spojrzeniem, to jałmużna, modlitwa i post nie pozostają gestami zewnętrznymi, lecz wyrażają to, kim jesteśmy naprawdę: dziećmi Bożymi i braćmi między sobą. Jałmużna, dobroczynność, będzie przejawem naszego współczucia dla potrzebujących, pomagając nam powrócić do innych; modlitwa da wyraz naszemu wewnętrznemu pragnieniu spotkania z Ojcem, powodując, że do Niego powrócimy; post będzie duchową siłownią, aby radośnie wyrzec się tego, co zbędne i co nas obciąża, aby stać się wewnętrznie bardziej wolnymi i powrócić do prawdy o sobie. Spotkaniem z Ojcem, wolnością wewnętrzną, współczuciem.

Drodzy bracia i siostry, pochylmy głowy, przyjmijmy popiół, uczyńmy nasze serca lekkimi. Wyruszmy w drogę z miłością: dano nam czterdzieści sprzyjających dni, abyśmy przypomnieli sobie, że świat nie powinien być zamknięty w ciasnych granicach naszych potrzeb osobistych, i abyśmy na nowo odkryli radość nie w rzeczach, które można zgromadzić, ale w trosce o tych, którzy są w potrzebie i utrapieniu. Wyruszmy w drogę z modlitwą: mamy czterdzieści dogodnych dni, aby na nowo dać Bogu prymat w naszym życiu, aby wejść w dialog z Nim całym sercem, a nie w krótkich chwilach. Wyruszmy w drogę z postem: mamy czterdzieści sprzyjających dni, aby odnaleźć siebie, okiełznać dyktaturę wiecznie wypełnionych terminarzy, spraw do załatwienia, roszczeń coraz bardziej powierzchownego i uciążliwego „ego”, i wybrać to, co się liczy.

Bracia i siostry. nie zmarnujmy łaski tego świętego okresu: wpatrujmy się w krucyfiks i chodźmy, odpowiadajmy szczodrze na mocne wezwania Wielkiego Postu. Na końcu tej podróży spotkamy z większą radością Pana życia, spotkamy Go, jedynego, który sprawi, że powstaniemy z naszych popiołów.

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 19 luty 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry

Słowa, które Jezus kieruje do nas w Ewangelii tej niedzieli są słowami wymagającymi i wydają się paradoksalne: zachęca nas do nadstawiania drugiego policzka i do miłowania nawet naszych nieprzyjaciół (por. Mt 5, 38-48). To normalne, że kochamy tych, którzy nas kochają, i że przyjaźnimy się z tymi, którzy się z nami przyjaźnią; a jednak Jezus nas prowokuje, mówiąc: jeśli tak postępujecie, to „cóż szczególnego czynicie?” (w. 47). Cóż szczególnego czynicie? To właśnie kwestia, na którą chciałbym zwrócić dzisiaj waszą uwagę, na to cóż szczególnego czynicie?

„Szczególne” jest to, co wykracza poza granice zwyczajności, co przekracza zwykłe praktyki i normalne kalkulacje dyktowane przez roztropność. Ogólnie rzecz biorąc, staramy się mieć wszystko w miarę uporządkowane i pod kontrolą, tak aby odpowiadało naszym oczekiwaniom, powiedzmy na naszą miarę, obawiając się, że nie zyskamy wzajemności lub że zbytnio się odsłonimy, a potem będziemy rozczarowani, wolimy miłować tylko tych, którzy nas miłują, aby uniknąć rozczarowań, czynić dobrze tylko tym, którzy są dla nas dobrzy, być hojnymi tylko dla tych, którzy mogą się odwdzięczyć; a tym, którzy nas źle traktują, odpowiadamy w ten sam sposób, w ten sposób wszyscy jesteśmy w równowadze. Ale Pan nas przestrzega: to nie wystarczy! Powiedzielibyśmy: to niechrześcijańskie. Jeśli pozostaniemy w zwyczajności, w równowadze między dawaniem a otrzymywaniem, sprawy nie ulegną zmianie. Gdyby Bóg kierował się tą logiką, nie mielibyśmy nadziei na zbawienie! Ale na nasze szczęście miłość Boga jest zawsze „szczególna”, wykracza poza zwykłe kryteria, wykracza, według których my, ludzie, przeżywamy nasze relacje.

Słowa Jezusa stanowią więc dla nas wyzwanie. Podczas gdy próbujemy trwać w zwyczajności rozumowania utylitarnego, On żąda, abyśmy otworzyli się na nadzwyczajność bezinteresownej miłości, do czegoś szczególnego; kiedy zawsze staramy się wyrównać rachunki, Chrystus zachęca nas do przeżywania dysproporcji miłości. Jezus nie jest świetnym księgowym: przeciwnie - On zawsze zmierza w kierunku niezrównoważenia miłości. Nie dziwmy się temu. Gdyby Bóg nie był dysproporcjonalny, to nigdy nie zostalibyśmy zbawieni: zbawiła nas dysproporcja krzyża! Jezus nie wyszedłby nas szukać, gdy byliśmy zagubieni i daleko, nie umiłowałby nas do końca, nie przyjął by za nas krzyża, bo na to nie zasłużyliśmy i nie moglibyśmy dać Jemu nic w zamian. Jak pisze apostoł Paweł: „nawet za człowieka sprawiedliwego podejmuje się ktoś umrzeć tylko z największą trudnością. Chociaż może jeszcze za człowieka życzliwego odważyłby się ktoś ponieść śmierć. Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas” (Rz 5,7-8). Otóż Bóg nas miłuje, choć jesteśmy grzesznikami, a nie dlatego, że jesteśmy dobrzy czy zdolni coś Jemu odwzajemnić. Bracia i siostry, miłość Boga jest miłością zawsze w nadmiarze, zawsze wykraczając poza obliczenia, zawsze nieproporcjonalną. A dzisiaj prosi nas również abyśmy tak żyli, bo jedynie w ten sposób będziemy naprawdę dawali o Nim świadectwo.

Bracia i siostry, Pan proponuje nam, abyśmy porzucili logikę zysku i nie mierzyli miłości na skali obliczeń i pożytku. Zachęca, abyśmy nie odpowiadali złem na zło, abyśmy odważnie czynili dobro, abyśmy dając podejmowali ryzyko, nawet jeśli w zamian otrzymamy niewiele lub nic. Bo to właśnie ta miłość powoli przemienia konflikty, skraca odległości, przezwycięża wrogość i leczy rany nienawiści. Możemy zatem zadać sobie pytanie, każdy z nas: czy ja w swoim życiu kieruję się logiką zysku czy też logiką bezinteresowności, jak Bóg idąc za logoką darmowości? Szczególna miłość Chrystusa nie jest łatwa, ale jest możliwa, jest możliwa ponieważ On sam nam pomaga, dając nam swojego Ducha, swoją miłość bez miary.

Módlmy się do Matki Bożej, która odpowiadając Bogu swoim „tak” niczego nie licząc, pozwoliła, aby uczynił ją arcydziełem swojej łaski.

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 12 luty 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

W Ewangelii dzisiejszej liturgii Jezus mówi: „Nie sądźcie, że przyszedłem znieść Prawo albo Proroków. Nie przyszedłem znieść, ale wypełnić” (Mt 5, 17). Wypełnienie: to słowo jest kluczem do zrozumienia Jezusa i jego przesłania. Co ono oznacza? Aby je wyjaśnić, Pan zaczyna od powiedzenia, co nie jest wypełnieniem. Pismo Święte mówi „nie zabijaj”, ale dla Jezusa to nie wystarcza, jeśli potem ktoś rani słowami swoich braci i siostry; Pismo Święte mówi „nie cudzołóż”, ale to nie wystarcza, jeśli ktoś żyje miłością skażoną dwulicowością i fałszem; Pismo Święte mówi „nie przysięgaj fałszywie”, ale nie wystarczy złożyć uroczystą przysięgę, jeśli potem postępuje się obłudnie (por. Mt 5, 21-37). W ten sposób nie dokonuje się wypełnienie.

Aby dać nam konkretny przykład, Jezus skupia się na „obrzędzie ofiarowania”. Składając Bogu ofiarę, odwzajemniało się bezinteresowność jego darów. Był to bardzo ważny obrzęd, do tego stopnia, że nie wolno było go przerywać, chyba że z poważnych powodów. Jezus stwierdza jednak, że trzeba go przerwać, jeśli brat ma coś przeciwko nam, aby najpierw pójść się z nim pojednać (por. w. 23-24): dopiero wtedy obrzęd jest wypełniony. Przesłanie jest jasne: Bóg kocha nas jako pierwszy, darmo, czyniąc pierwszy krok w naszą stronę bez naszej zasługi. Zatem nie możemy świętować Jego miłości bez uczynienia pierwszego kroku, aby pojednać się z tymi, którzy nas zranili. W ten sposób dokonuje się wypełnienie w oczach Boga. W przeciwnym wypadku przestrzeganie zewnętrzne, czysto rytualne jest bezużyteczne. Innymi słowy, Jezus daje nam do zrozumienia, że reguły religijne są użyteczne, są dobre, ale są tylko początkiem: aby nadać im wypełnienie, trzeba wyjść poza literę i żyć ich sensem. Przykazania, które dał nam Bóg, nie mogą być zamknięte w dusznych skarbcach formalnego przestrzegania, w przeciwnym razie pozostajemy w religijności zewnętrznej i oderwanej, będąc sługami „boga władcy”, a nie dziećmi Boga Ojca.

Bracia i siostry, ten problem istniał nie tylko w czasach Jezusa, istnieje również dzisiaj. Czasami słyszymy na przykład: „Ojcze, nikogo nie zabiłem, nie ukradłem, nikogo nie skrzywdziłem...”, jakby mówiąc: „jestem w porządku”. Oto przestrzeganie formalne, które zadowala się niezbędnym minimum, podczas gdy Jezus zachęca do możliwego maksimum. Pamiętajmy: Bóg nie rozumuje za pomocą obliczeń i tabel. On nas miłuje jak zakochany: nie dążąc do minimum, ale do maksimum! Nie mówi nam: „Kocham cię do pewnego stopnia”. Nie, prawdziwa miłość nigdy nie jest do pewnego momentu i nigdy nie czuje się w porządku. Miłość wykracza poza ograniczenia, nie może się powstrzymać. Pan ukazał nam to oddając swoje życie na krzyżu i przebaczając swoim zabójcom (por. Łk 23,34). I powierzył nam przykazanie, które jest Jemu najdroższe: abyśmy się wzajemnie miłowali, tak jak On nas umiłował (por. J 15, 12). To jest ta miłość, która nadaje wypełnienie Prawu, wierze, życiu!

Możemy zatem zadać sobie pytanie: jak żyję wiarą? Czy jest to kwestia kalkulacji, formalizmów, czy też relacja miłości do Boga? Czy zadowalam się tym, by nie szkodzić, by zachować „twarz”, czy też staram się wzrastać w miłości do Boga i innych? I co jakiś czas sprawdzam się w tym wielkim przykazaniu Jezusa, pytam siebie, czy kocham bliźniego jak On mnie miłuje? Bo może jesteśmy nieprzejednani w ocenianiu innych i zapominamy o byciu miłosiernymi, tak jak Bóg jest miłosierny wobec nas.

Niech Maryja, która doskonale przestrzegała Słowo Boże pomaga nam w wypełnianiu naszej wiary i naszego miłosierdzia.

tłum. o. Stanisław Tasiemski OP (KAI) / Watykan

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 22 stycznia 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

Ewangelia dzisiejszej liturgii (Mt 4, 12-23) opowiada o powołaniu pierwszych uczniów, którzy nad Jeziorem Galilejskim zostawiają wszystko, aby pójść za Jezusem. Niektórzy z nich już Go spotkali, dzięki Janowi Chrzcicielowi, Bóg zasiał w nich ziarno wiary (por. J 1,35-39). A teraz Jezus wraca, aby szukać ich tam, gdzie żyją i pracują. Pan zawsze nas poszukuje. Pan zawsze staje blisko nas. I tym razem kieruje do nich bezpośrednie wezwanie: „Pójdźcie za Mną” (Mt 4,19). A oni „natychmiast, zostawiwszy sieci, poszli za Nim” (w. 20). Zatrzymajmy się na tej scenie: to moment decydującego spotkania z Jezusem, spotkania, które zapamiętają do końca życia i które stanowi część Ewangelii. Od tej pory idą za Jezusem, a żeby za Nim iść, zostawiają wszystko.

Zostawić, aby pójść za Jezusem. Z Nim jest tak zawsze. Można jakoś zacząć odczuwać fascynację Jego Osobą, być może dzięki innym. Później znajomość Jezusa może stać się bardziej osobista i rozpalić światło w sercu. Staje się czymś pięknym, czym można się podzielić: „Wiesz, ten fragment Ewangelii mnie uderzył, poruszyło mnie to doświadczenie służby”. Coś co porusza twoje serce. Tak musieli postąpić pierwsi uczniowie (por. J 1,40-42). Jednak prędzej czy później przychodzi moment, w którym trzeba zostawić, aby za Nim pójść (por. Łk 11, 27-28). I wówczas trzeba podjąć decyzję: czy zostawiam niektóre pewniki i wyruszam na nową przygodę, czy zostaję tam, gdzie jestem? Jest to moment decydujący dla każdego chrześcijanina, bo tu chodzi o sens wszystkiego innego. Spotykam Jezusa i co uczynię? Czy na przykład porzucam swój egoizm, aby za Nim pójść, albo trwam zamknięty w sobie? Tutaj stawką jest wszystko inne. Jeśli nie znajdujemy odwagi, żeby wyruszyć w drogę, grozi nam, że pozostaniemy obserwatorami swojego życia i będziemy przeżywali wiarę połowicznie.

Przebywanie z Jezusem wymaga zatem odwagi porzucenia, wyruszenia w drogę. Co musimy porzucić? Z pewnością nasze wady i grzechy, które są jak kotwice, które przykuwają nas do brzegu i uniemożliwiają wyjście na głębię. Ale musimy też porzucić to, co powstrzymuje nas przed życiem w pełni, jak lęki, egoistyczne kalkulacje, gwarancje zachowania bezpieczeństwa poprzez życie staczające się w dół. Trzeba też zrezygnować z czasu marnowanego na bardzo wiele rzeczy bezużytecznych. Jakże wspaniale jest porzucić to wszystko, aby doświadczyć na przykład trudnego, lecz dającego satysfakcję ryzyka służby, albo poświęcić czas na modlitwę, by wzrastać w przyjaźni z Panem. Myślę też o młodej rodzinie, która porzuca spokojne życie, żeby otworzyć się na nieprzewidywalną i piękną przygodę macierzyństwa i ojcostwa. Jest to poświęcenie, ale wystarczy jedno spojrzenie na dzieci, aby zrozumieć, że czymś słusznym było porzucenie pewnych rytmów i wygód żeby przeżywać tę radość. Myślę o niektórych zawodach, na przykład o lekarzu czy pracowniku służby zdrowia, którzy zrezygnowali z wielu wolnych chwil żeby studiować i przygotować się, a teraz czynią dobro poświęcając wiele godzin dnia i nocy, wiele energii fizycznej i psychicznej chorym. Myślę o robotnikach, którzy rezygnują ze swoich wygód, którzy opuszczają słodkie życie, aby przynieść chleb do domu. Krótko mówiąc, aby spełnić życie trzeba przyjąć wyzwanie pozostawienia. Jezus zaprasza dzisiaj do tego każdego z nas.

I w tej kwestii zostawiam was z kilkoma pytaniami. Po pierwsze: czy pamiętam „intensywną chwilę”, w której spotkałem już Jezusa? Niech każdy z nas zastanowi się nad swoją historią: czy był jakiś intensywny moment w moim życiu, kiedy spotkałem Jezusa? Coś pięknego i znaczącego, co wydarzyło się w moim życiu dzięki temu, że pozostawiłam inne, mniej ważne rzeczy? A czy dziś jest coś, wyrzeczenia czego żąda ode mnie Jezus? Jakie rzeczy materialne, sposoby myślenia, nawyki muszę pozostawić, żeby naprawdę powiedzieć Jemu „tak”? Niech Maryja pomoże nam powiedzieć, tak jak Ona, pełne „tak” Bogu, umieć coś pozostawić, żeby lepiej Go naśladować. Nie lękajmy się porzucenia siebie i pójścia za Jezusem, zawsze w końcu okaże się, że poczujemy się lepiej i będziemy lepsi.

tłum. o. Stanisław Tasiemski OP (KAI) / Watykan

 

 

 Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 15 stycznia 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry!

Ewangelia dzisiejszej liturgii (por. J 1, 29-34) relacjonuje świadectwo Jana Chrzciciela o Jezusie, po udzieleniu Mu chrztu w rzece Jordan. Mówi tak: „ To jest Ten, o którym powiedziałem: «Po mnie przyjdzie Mąż, który mnie przewyższył godnością, gdyż był wcześniej ode mnie»” (w. 29-30).

To stwierdzenie ujawnia ducha służby Jana. Został posłany, aby przygotować drogę dla Mesjasza i uczynił to nie szczędząc siebie. Po ludzku można by pomyśleć, że otrzymałby „nagrodę”, ważne miejsce w życiu publicznym Jezusa. Ale nie. Jan, po wypełnieniu swojej misji umie ustąpić, wycofuje się ze sceny, aby uczynić miejsce dla Jezusa. Widział, jak Duch Święty zstępuje na Niego (por. w. 33-34), wskazał Go jako Baranka Bożego, który gładzi grzech świata, a teraz z kolei pokornie słucha, z proroka staje się uczeniem. Głosił ludowi, zbierał uczniów i długo ich formował. A jednak nie wiąże nikogo ze sobą. Jest to trudne, ale to cecha prawdziwego wychowawcy: nie wiązać osób ze sobą. Jan tak czyni: każe swoim uczniom iść za Jezusem. Nie jest zainteresowany, żeby mieć orszak dla siebie, aby zdobyć prestiż i sukces, ale daje świadectwo, a następnie czyni krok wstecz, aby wielu mogło mieć radość ze spotkania z Jezusem. Możemy powiedzieć: otwiera drzwi i odchodzi.

Z tym duchem służby, ze swoją umiejętnością czynienia miejsca dla Jezusa, Jan Chrzciciel uczy nas czegoś ważnego: wolności od przywiązań. Tak, ponieważ łatwo jest przywiązać się do ról i stanowisk, do potrzeby bycia docenianym, uznawanym i nagradzanym. A to, choć naturalne, nie jest dobre, bo służba wiąże się z bezinteresownością, troską o innych bez korzyści dla siebie, bez ukrytych motywów, nie oczekując odwzajemnienia. Warto, abyśmy również pielęgnowali, jak Jan, cnotę ustępowania w odpowiednim momencie, świadcząc, że punktem odniesienia naszego życia jest Jezus. Odsunąć się na bok, uczyć się odchodzenia: wykonałem tę misję, zorganizowałem to spotkanie, ustępuję i zostawiam miejsce dla Pana. Trzeba nauczyć się ustępować, nie brać czegoś jako odwzajemnienia się dla nas.

Zastanówmy się, jak ważne jest to dla kapłana, powołanego do przepowiadania i celebrowania, a nie do wybijania się na pierwszy plan, czy czerpania korzyści, lecz aby towarzyszyć innym do Jezusa. Pomyślmy, jak jest to ważne dla rodziców, którzy z wieloma wyrzeczeniami wychowują swoje dzieci, ale potem muszą dać im swobodę, aby mogły obrać własną drogę w pracy, w małżeństwie, w życiu. To dobrze i słusznie, że rodzice nadal zapewniają o swojej obecności, mówiąc dzieciom: „Nie zostawimy was samych”, ale dyskretnie, bez natarczywości. Wolność w rozwoju. I to samo dotyczy innych obszarów, takich jak przyjaźń, życie małżeńskie, życie we wspólnocie. Uwolnienie się od przywiązań własnego ego i umiejętność ustąpienia kosztuje, ale jest bardzo ważne: jest to decydujący krok, aby wzrastać w duchu służby, niczego nie oczekując w zamian.

Bracia, siostry, spróbujmy zadać sobie pytanie: czy potrafimy uczynić miejsce dla innych? Wysłuchać ich, pozostawić im wolność, nie wiązać ich ze sobą domagając się uznania? Także by czasem pozwolić im mówić. Nie mów: „Ależ ty nic nie wiesz!”. Trzeba pozwolić im mówić, zrobić miejsce dla innych. Czy przyciągamy innych do Jezusa, czy do siebie samych? I znowu, idąc za przykładem Jana: czy umiemy się cieszyć z tego, że ludzie wybierają własną drogę i idą za swoim powołaniem, nawet jeśli wiąże się to z pewnym oddaleniem od nas? Czy cieszymy się z ich osiągnięć, szczerze i bez zazdrości? Na tym polega pozwolenie, aby inni wzrastali.

Niech Maryja, służebnica Pańska, pomoże nam uwolnić się od przywiązań, aby zrobić miejsce dla Pana i uczynić przestrzeń dla innych.

tłum. o. Stanisław Tasiemski OP (KAI) / Watykan

 

Orędzie „Urbi et orbi” 1.01. 2023/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry z Rzymu i z całego świata, dobrych Świąt Bożego Narodzenia!

Niech Pan Jezus narodzony z Maryi Dziewicy przyniesie wam wszystkim Bożą miłość, źródło ufności i nadziei; i niech wraz z nią przyniesie dar pokoju, który aniołowie zapowiedzieli pasterzom z Betlejem: „Chwała Bogu na wysokościach, a na ziemi pokój ludziom, w których sobie upodobał” (Łk 2, 14).

W tym świątecznym dniu kierujemy nasz wzrok ku Betlejem. Pan przychodzi na świat w grocie i zostaje położony w żłobie dla zwierząt, ponieważ Jego rodzice nie mogli znaleźć mieszkania, choć nadszedł czas, aby Maryja porodziła. Przychodzi między nas w milczeniu i ciemności nocy, bo Słowo Boże nie potrzebuje reflektorów ani wrzawy ludzkich głosów. On sam jest słowem, które nadaje sens istnieniu, On jest światłem, które oświetla drogę. „Była światłość prawdziwa – mówi Ewangelia – która oświeca każdego człowieka” (J 1, 9).

Jezus rodzi się pośród nas, jest Bogiem z nami. Przychodzi, by towarzyszyć naszej codzienności, by dzielić z nami wszystko – radości i cierpienia, nadzieje i niepokoje. Przychodzi jako bezbronne dziecko. Rodzi się w chłodzie, ubogi wśród ubogich. Potrzebujący wszystkiego puka do drzwi naszego serca, by znaleźć ciepło i schronienie.

Jak pasterze w Betlejem, pozwólmy się ogarnąć światłem i idźmy zobaczyć znak, który dał nam Bóg. Pokonajmy letarg duchowej gnuśności i fałszywe obrazy świętowania, które sprawiają, że zapominamy, kto świętuje. Porzućmy wrzawę, która znieczula serce i skłania bardziej do przygotowania dekoracji i prezentów, niż do kontemplacji wydarzenia: Syna Bożego, który narodził się dla nas.

Bracia, siostry, zwróćmy się do Betlejem, gdzie rozbrzmiewa pierwsze kwilenie Księcia Pokoju. Tak, bo On sam, Jezus, On jest naszym pokojem: tym pokojem, którego świat dać nie może, a który Bóg Ojciec dał ludzkości, posyłając na świat swojego Syna. Św. Leon Wielki użył słów, które w zwięzłości języka łacińskiego podsumowują przesłanie tego dnia: „Natalis Domini, Natalis est pacis”, „Narodziny Pana są narodzinami pokoju” (Mowa 26, 5).

Jezus Chrystus jest także drogą pokoju. On przez swoje wcielenie, mękę, śmierć i zmartwychwstanie otworzył drogę ze świata zamkniętego, uciskanego przez ciemności nieprzyjaźni i wojny, do świata otwartego, wolnego, by żyć w braterstwie i pokoju. Bracia i siostry, podążajmy tą drogą! Ale żeby móc to uczynić, żebyśmy mogli iść za Jezusem, musimy ogołocić się z ciężarów, które nas krępują i trzymają w miejscu.

A jakie są te ciężary? Co jest tym „balastem”? Są to te same negatywne namiętności, które nie pozwoliły królowi Herodowi i jego dworowi rozpoznać i przyjąć narodzin Jezusa: mianowicie przywiązanie do władzy i pieniędzy, pycha, obłuda, kłamstwo. Te ciężary uniemożliwiają nam pójście do Betlejem, wykluczają nas z łaski Bożego Narodzenia i zamykają dostęp do drogi pokoju. I rzeczywiście, musimy z bólem zauważyć, że podczas gdy jest nam dany Książę Pokoju, to wichry wojny nadal wieją lodowatym chłodem nad ludzkością.

Jeśli chcemy, aby to było Boże Narodzenie, Narodziny Jezusa i pokoju, spójrzmy ku Betlejem i utkwijmy nasz wzrok w obliczu Dzieciątka, które narodziło się dla nas! I w tej małej, niewinnej twarzy rozpoznajmy twarze dzieci, które tęsknią za pokojem w każdej części świata.

Niech nasze spojrzenie napełni się twarzami naszych ukraińskich braci i sióstr, którzy przeżywają te Święta w ciemnościach, w zimnie lub z dala od swoich domów, z powodu zniszczeń spowodowanych dziesięcioma miesiącami wojny. Niech Pan uczyni nas gotowymi do konkretnych gestów solidarności, aby pomóc cierpiącym i oświecić umysły tych, którzy mają władzę, aby uciszyć broń i położyć natychmiastowy kres tej bezsensownej wojnie! Niestety, ludzie wolą słuchać innych motywów, dyktowanych logiką świata. Ale któż słucha głosu Dzieciątka?

Nasze czasy doświadczają również poważnego głodu pokoju także w innych regionach, na innych teatrach tej trzeciej wojny światowej. Pomyślmy o Syrii, wciąż dręczonej przez konflikt, który zszedł na dalszy plan, ale się nie zakończył; i pomyślmy o Ziemi Świętej, gdzie w ostatnich miesiącach nasiliły się przemoc i starcia, w których giną ludzie i są ranni. Błagajmy Pana, aby tam, na ziemi, która była świadkiem Jego narodzin, mógł powrócić dialog i poszukiwanie wzajemnego zaufania między Palestyńczykami a Izraelczykami. Niech Dzieciątko Jezus wspiera wspólnoty chrześcijańskie żyjące na całym Bliskim Wschodzie, aby w każdym z tych krajów można było żyć pięknem braterskiego współżycia między ludźmi, przynależącymi do różnych religii. Niech pomoże zwłaszcza Libanowi, aby mógł wreszcie się podnieść, przy wsparciu wspólnoty międzynarodowej oraz dzięki sile braterstwa i solidarności. Niech światło Chrystusa rozświetli region Sahelu, gdzie pokojowe współistnienie ludów i tradycji jest burzone przez starcia i przemoc. Niech kieruje do trwałego rozejmu w Jemenie oraz do pojednania w Mjanmie i Iranie, aby ustał wszelki rozlew krwi. Niech natchnie władze polityczne i wszystkich ludzi dobrej woli na kontynencie amerykańskim do działania na rzecz uspokojenia napięć politycznych i społecznych dotykających różne kraje; myślę w szczególności o Haitańczykach, którzy cierpią od tak dawna.

W tym dniu, w którym dobrze jest zgromadzić się wokół zastawionego stołu, nie odwracajmy spojrzenia od Betlejem, które oznacza „dom chleba”, i pomyślmy o osobach cierpiących głód, zwłaszcza o dzieciach, podczas gdy każdego dnia marnuje się duże ilości żywności i wydaje się środki na broń. Wojna na Ukrainie dodatkowo pogorszyła sytuację, narażając całe grupy ludności na ryzyko głodu, zwłaszcza w Afganistanie i krajach Rogu Afryki. Każda wojna – wiemy o tym – powoduje głód i wykorzystuje samą żywność jako broń, uniemożliwiając jej dystrybucję wśród już cierpiących grup ludności. W tym dniu, ucząc się od Księcia Pokoju, wszyscy podejmijmy działania, a przede wszystkim ci, którzy ponoszą odpowiedzialność polityczną, żeby żywność była jedynie narzędziem pokoju. Ciesząc się radością spotkania z naszymi bliskimi, pomyślmy o rodzinach najbardziej zranionych przez życie, i o tych, które w obecnym okresie kryzysu gospodarczego borykają się z bezrobociem i brakuje im środków niezbędnych do życia.

Drodzy bracia i siostry, dziś, tak jak wówczas Jezus, prawdziwe światło przychodzi do świata chorego na obojętność - okropną chorobę! - , który Go nie przyjmuje (por. J 1, 11), przeciwnie, odrzuca Go, jak to się dzieje w przypadku wielu cudzoziemców, albo Go lekceważy, jak to zbyt często robimy wobec ubogich. Nie zapominajmy dziś o wielu uchodźcach i przesiedleńcach, którzy pukają do naszych drzwi w poszukiwaniu ukojenia, ciepła i pożywienia. Nie zapominajmy o osobach zepchniętych na margines, samotnych, sierotach i osobach starszych - mądrości ludów - którym grozi odrzucenie, o więźniach, na których patrzymy jedynie poprzez ich błędy, a nie jako na istoty ludzkie.

Bracia i siostry, Betlejem ukazuje nam prostotę Boga, który objawia się nie mądrym i uczonym, lecz maluczkim, tym, którzy mają serca czyste i otwarte (por. Mt 11, 25). Podobnie jak pasterze, my również pójdźmy bezzwłocznie i dajmy się zadziwić niewyobrażalnym wydarzeniem, jakim jest Bóg, który staje się człowiekiem dla naszego zbawienia. On, który jest źródłem wszelkiego dobra, staje się ubogim i prosi o jałmużnę naszego biednego człowieczeństwa. Pozwólmy, by dotknęła nas Boża miłość i naśladujmy Jezusa, który ogołocił się ze swej chwały, aby uczynić nas uczestnikami swojej pełni [2].

Wszystkim życzę dobrych Świąt Bożego Narodzenia!

tł. o. Stanisław Tasiemski OP (KAI), azr / Watykan / Watykan

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 26 grudnia 2022/wiara.pl

Drogie siostry i bracia, dzień dobry, dobrego święta

Wczoraj obchodziliśmy Narodzenie Pana, a liturgia, aby pomóc nam lepiej Go przyjąć, przedłuża czas trwania uroczystości do 1 stycznia: na osiem dni. O dziwo jednak, te same dni upamiętniają kilka dramatycznych postaci świętych męczenników. Dziś na przykład św. Szczepana, pierwszego męczennika chrześcijańskiego. Pojutrze świętych Młodzianków, dzieci zabite przez króla Heroda z obawy, że Jezus odbierze mu tron (por. Mt 2, 1-18). Krótko mówiąc, liturgia zdaje się wręcz pragnąć nas oderwać od świata świateł, obiadów i prezentów, w którym być może w tych dniach nieco się usadowiliśmy. Dlaczego?

Bo Boże Narodzenie to nie bajka o narodzinach króla, lecz jest przyjściem Zbawiciela, który wybawia nas od zła, biorąc na siebie nasze zło: egoizm, grzech, śmierć. A naszym złem jest egoizm, który nosimy w sobie, grzech, bo wszyscy jesteśmy grzesznikami, i śmierć. A męczennicy są najbardziej podobni do. Jezusa. Istotnie słowo męczennik oznacza świadka: męczennicy są świadkami, to znaczy braćmi i siostrami, którzy poprzez swoje życie ukazują nam Jezusa, który miłosierdziem zwyciężył zło. I nawet w naszych czasach męczennicy są liczni, bardziej niż w początkach Kościoła. I także w naszych czasach jest wielu męczenników. Dziś modlimy się za tych braci i siostry prześladowanych męczenników, którzy dają świadectwo o Chrystusie. Warto abyśmy zadali sobie pytanie: czy daję świadectwo o Chrystusie? I jak możemy się w tym poprawić, w lepszym dawaniu świadectwa o Chrystusie? Z pomocą może nam przyjść właśnie postać świętego Szczepana.

Dzieje Apostolskie mówią nam przede wszystkim, że był on jednym z siedmiu diakonów, których wspólnota jerozolimska wyświęciła, by obsługiwali stoły, czyli dla posługi charytatywnej (por. 6, 1-6). Oznacza to, że jego pierwsze świadectwo nie zostało złożone słowami, lecz poprzez miłość, z jaką służył najbardziej potrzebującym. Ale Szczepan nie ograniczył się do tego dzieła pomocy. Tym, których spotykał, mówił o Jezusie: dzielił się swoją wiarą w świetle Słowa Bożego i nauczania Apostołów (por. Dz 7, 1-53, 56). I jest to drugi wymiar jego świadectwa: przyjęcie Słowa i przekazanie piękna Słowa, opowiedzenie jak spotkanie z Jezusem przemienia życie. A było to dla Szczepana tak ważne, że nie dał się zastraszyć nawet groźbami swoich prześladowców, także wówczas, gdy widział, że sprawy przybierają zły obrót (por. w. 54). Miłosierdzie i przepowiadanie, to był Szczepan. Jednak jego największym świadectwem jest jeszcze inne: to, że umiał łączyć miłosierdzie i przepowiadanie. Zostawił nam je w chwili śmierci, kiedy za przykładem Jezusa przebaczył swoim zabójcom (por. w. 60; Łk 23,34). Miłosierdzie, przepowiadanie, przebaczenie.

Oto więc nasza odpowiedź na pytanie: możemy udoskonalić nasze świadectwo poprzez miłosierdzie wobec braci i sióstr, wierność Słowu Bożemu i przebaczenie. Miłosierdzie, Słowo, przebaczenie. To właśnie przebaczenie mówi, czy rzeczywiście wypełniamy miłosierdzie wobec innych i czy żyjemy Słowem Jezusa. Przebaczenie. „per-dono” jest istotnie, jak wskazuje samo słowo, największym darem, darem, który dajemy innym, ponieważ jesteśmy Jezusowi, On nam przebaczył. Przebaczam, bo mi przebaczono, a zapominamy o tym ... Zastanówmy się, każdy z nas nad naszą zdolnością do przebaczania: jaka jest moja zdolność do przebaczania, w tych dniach, kiedy być może spotkamy, pośród wielu innych, pewne osoby, z którymi się nie dogadaliśmy, które nas skrzywdziły, z którymi nigdy nie naprawiliśmy relacji. Prośmy nowonarodzonego Jezusa o nowość, pewną nowość, to znaczy nowość serca zdolnego do przebaczenia: my wszyscy potrzebujemy serca przebaczającego. Prośmy Pana o tę łaskę: Panie, bym nauczył się przebaczać, siłę do modlitwy za tych, którzy wyrządzili nam złom siłę do modlitwy za tych, którzy mnie zranili, i do podjęcia kroków otwartości i pojednania. Niech Pan obdarzy nas dzisiaj tą łaską.

A Maryja, Królowa męczenników niech pomaga nam wzrastać w miłości, w umiłowaniu Słowa i w przebaczeniu.

tłum. o. Stanisław Tasiemski OP (KAI) / Watykan

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 18 grudnia 2022/wiara.pl
Drogie siostry i bracia, dzień dobry!

Dzisiaj, w czwartą i ostatnią niedzielę Adwentu liturgia przedstawia nam postać św. Józefa (por. Mt 1, 18-24). To człowiek sprawiedliwy, który wkrótce ma się ożenić. Możemy sobie wyobrazić, o czym marzy na przyszłość: piękna rodzina, z kochającą żoną i wieloma dobrymi dziećmi, i porządna praca: to proste, dobre marzenia, marzenia ludzi prostych i dobrych. Nagle jednak te marzenia rozbijają się o szokujące odkrycie: Maryja, jego oblubienica, spodziewa się dziecka i to dziecko nie jest jego! Co musiał odczuwać Józef? Dezorientację, ból, przerażenie, może nawet irytację i rozczarowanie... Doświadczył świata, który się wali, wali się jemu na głowę! A co może zrobić?

Prawo daje mu dwie możliwości. Pierwszym jest oskarżenie Maryi i sprawienie, by zapłaciła cenę za domniemaną niewierność. Druga to unieważnienie ich zaręczyn w tajemnicy, nie narażając Maryi na skandal i ciężkie konsekwencje, ale woląc wziąć ciężar wstydu na siebie. Józef wybiera tę drugą drogę, która jest drogą miłosierdzia. I oto w samym sercu kryzysu, właśnie wtedy, gdy to wszystko rozważa i ocenia, Bóg rozpala w jego sercu nowe światło: we śnie ogłasza mu, że macierzyństwo Maryi nie jest wynikiem zdrady, lecz jest dziełem Ducha Świętego, a dziecko, które się narodzi, to Zbawiciel (por. w. 20-21). Maryja będzie matką Mesjasza, a on będzie jego opiekunem. Po przebudzeniu Józef uświadamia sobie, że największe marzenie każdego pobożnego Izraelity - bycie ojcem Mesjasza – dokonuje się dla niego w sposób zupełnie nieoczekiwany.

Aby je zrealizować, nie wystarczy mu zresztą przynależność do potomków Dawida i wierne przestrzeganie Prawa, ale będzie musiał ponad wszystko zaufać Bogu, przyjąć Maryję i jej Syna w sposób całkowicie odmienny od tego, czego się spodziewał, odmienny od tego, jak to się zawsze czyniło. Innymi słowy, Józef będzie musiał zrezygnować ze swoich dających spokój pewników, swoich doskonałych planów, swoich słusznych oczekiwań i otworzyć się na przyszłość, którą trzeba będzie w całości odkryć. I w obliczu Boga, który burzy plany i wymaga zaufania, Józef odpowiada „tak”. Odwaga Józefa jest heroiczna i realizuje się w milczeniu: jego odwaga to zaufanie, ufa, przyjmuje, jest do dyspozycji, nie żąda żadnych dodatkowych gwarancji.

Bracia i siostry, co mówi do nas dzisiaj św. Józef? My także mamy swoje marzenia i może w czasie Świąt Bożego Narodzenia bardziej o nich myślimy, będziemy o nich rozmawiali wspólnie. Być może żałujemy kilku nieziszczonych marzeń i widzimy, że najlepsze oczekiwania są często konfrontowane z sytuacjami szokującymi, niepokojącymi. Kiedy ma to miejsce, Józef wskazuje nam drogę: nie wolno nam poddawać się uczuciom negatywnym, takim jak złość i zamknięcie w sobie, to jest błędna droga! Natomiast musimy z rozwagą przyjmować niespodzianki, życiowe niespodzianki, a nawet kryzysy: kiedy znajdujemy się w kryzysie, nie możemy wybierać pochopnie, kierując się instynktem, ale przeanalizować, jak uczynił Józef, „rozważyć wszystko” (por. w. 20) i oprzeć się na podstawowym kryterium: Bożym miłosierdziu. Kiedy człowiek przeżywa kryzys, nie ulegając zamknięciu się w sobie, złości i lękowi, ale trzymając drzwi otwarte dla Boga, wówczas może On zadziałać. On wie najlepiej, jak przekształcić kryzys w marzenia: tak, Bóg otwiera kryzysy na nowe perspektywy, może nie takie, jakich oczekujemy, ale takie, jakie On zna. A są to, bracia i siostry, perspektywy Boga: zaskakujące, ale nieskończenie szersze i piękniejsze od naszych! Niech Maryja Dziewica pomoże nam żyć otwartymi na Boże niespodzianki.

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 11 grudnia 2022/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dobrej niedzieli!

Ewangelia dzisiejszej trzeciej niedzieli Adwentu mówi nam o Janie Chrzcicielu, który będąc w więzieniu, wysyła swoich uczniów, aby zapytali Jezusa: „Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać?” (Mt 11, 4). Istotnie Jana, gdy usłyszał o dziełach Jezusa, ogarnia wątpliwość, czy rzeczywiście to On jest Mesjaszem, czy też nie. Myślał o surowym Mesjaszu, który przychodząc wymierzy sprawiedliwość z mocą, karcąc grzeszników. Natomiast Jezus przeciwnie ma dla wszystkich słowa i gesty współczucia, w centrum Jego działania jest przebaczające miłosierdzie, dzięki któremu „niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci zostają oczyszczeni, głusi słyszą, umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię” (w. 6)

Warto, byśmy się zastanowili nad tym kryzysem Jana Chrzciciela, przeżywa kryzys, bo może on powiedzieć coś ważnego także i nam.

Tekst podkreśla, że Jan jest w więzieniu, a to, oprócz miejsca fizycznego, każe nam pomyśleć o sytuacji wewnętrznej, jaką przeżywa: w więzieniu panuje ciemność, nie ma możliwości jasnego widzenia i widzenia dalej. Rzeczywiście, Jan Chrzciciel nie może już rozpoznać Jezusa jako oczekiwanego Mesjasza i, zaatakowany wątpliwościami wysyła uczniów, żeby sprawdzili: „Idźcie zobaczyć, czy jest to Mesjasz, czy też nie?”. Dziwimy się, że to spotkało Jana, który ochrzcił Jezusa w Jordanie i wskazał Go swoim uczniom jako Baranka Bożego (por. J 1,29). Ale to oznacza, że nawet największy wierzący przechodzi przez tunel wątpliwości. Nie jest mu oszczędzony ów tunel wątpliwości. I nie jest to nic złego, wręcz przeciwnie, czasem jest to niezbędne dla rozwoju duchowego: pomaga nam zrozumieć, że Bóg jest zawsze większy, niż to sobie wyobrażamy; dzieła, których dokonuje, zawsze są zaskakujące w porównaniu z naszymi kalkulacjami; Jego działania są inne, przekraczają nasze potrzeby i oczekiwania; i dlatego nigdy nie wolno nam przestać Go szukać i nawracać się na Jego prawdziwe oblicze. Wielki, wspaniały teolog mawiał, że Boga „trzeba odkrywać na nowo etapami... czasem sądząc, że Go tracimy" (H. DE LUBAC, Sulle vie di Dio, Milano 2008, 25). Trzeba Go odkrywać na nowo etapami, czasem sądząc, że się Go traci. Tak właśnie postępuje Jan Chrzciciel: w zwątpieniu wciąż Go szuka, pyta, „dyskutuje” z Nim i w końcu odkrywa Go na nowo. Jan, określony przez Jezusa jako największy spośród tych, którzy narodzili się z niewiast (por. Mt 11,11), uczy nas, krótko mówiąc, by nie zamykać Boga w naszych schematach. Co jest zawsze niebezpieczeństwem, pokusą: uczynić sobie Boga na naszą miarę, Boga do wykorzystania. A Bóg jest czymś innym...

Bracia i siostry, my również możemy czasem znaleźć się w takiej sytuacji jak on, w wewnętrznym więzieniu, nie mogąc rozpoznać nowości Pana, którego być może trzymamy w niewoli, zakładając, że już wszystko o Nim wiemy. Drodzy bracia i siostry, nigdy nie wiemy wszystkiego o Bogu, nigdy. Być może mamy w głowie potężnego Boga, który czyni to, co chce, zamiast Boga pokornej łagodności, Boga miłosierdzia i miłości, który zawsze interweniuje szanując naszą wolność i nasze wybory. Może i my przychodzimy, by powiedzieć Mu: „Czy naprawdę Ty, tak pokorny, jesteś Bogiem, który przychodzi, aby nas zbawić?”. I coś podobnego może się nam przytrafić także z naszymi braćmi: mamy własne wyobrażenia, własne uprzedzenia i przyczepiamy innym sztywne etykiety - zwłaszcza tym, których uważamy za innych niż my. Adwent jest więc okresem odwracania perspektyw, Adwent służy odwracaniu perspektyw, okresem w którym trzeba pozwolić sobie na zadziwienie wielkością Bożego miłosierdzia. Zadziwienie: Bóg zawsze zadziwia. Widzieliśmy to, w programie „A Sua immagine” [program katolicki włoskiej telewizji publicznej - przyp. KAI], mówili o zdumieniu. Bóg zawsze zadziwia. Adwent jest okresem, w którym przygotowując szopkę dla Dzieciątka Jezus, uczymy się na nowo, kim jest nasz Pan; okresem, w którym wyłamujemy się z pewnych schematów i pewnych uprzedzeń wobec Boga i naszych braci; Adwent jest okresem, w którym zamiast myśleć o prezentach dla siebie, możemy dać słowa i gesty pocieszenia osobom zranionym, tak jak Jezus uczynił to ze ślepymi, głuchymi i chromymi.

Niech Matka Boża jako Matka weźmie nas za rękę w tych dniach przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia i pomoże nam rozpoznać w małości Dzieciątka wielkość Boga, który przychodzi.

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 04 grudnia 2022/wiara.pl

Dziś, w drugą niedzielę Adwentu Ewangelia liturgii czytań ukazuje nam postać Jana Chrzciciela. Tekst mówi, że „nosił odzienie z sierści wielbłądziej”, że „jego pokarmem były szarańcza i miód leśny” (Mt 3,4) oraz iż wzywał wszystkich do nawrócenia, mówiąc tak: „Nawracajcie się, bo bliskie jest królestwo niebieskie” (w.2). Głosił bliskość. Krótko mówiąc, był to człowiek surowy i radykalny, który na pierwszy rzut oka może wydawać się nawet nieprzyjemny i budzić pewien lęk. Ale zadajemy sobie zatem pytanie: dlaczego Kościół co roku proponuje go jako głównego towarzysza drogi w okresie Adwentu? W tym okresie Adwentu. Co kryje się za jego surowością, za jego pozorną nieżyczliwością? Jaki jest sekret Jana? Jakie przesłanie Kościół daje nam dziś wraz z Janem?

W istocie Jan Chrzciciel jest nie tyle człowiekiem surowym, ile człowiekiem uczulonym na dwulicowość. Wsłuchajcie się w to dobrze: uczulonym na dwulicowość. Na przykład, gdy zbliżają się do niego znani z obłudy faryzeusze i saduceusze, jego „reakcja alergiczna” jest bardzo silna! Niektórzy z nich bowiem prawdopodobnie przyszli do niego z ciekawości lub oportunizmu, ponieważ Jan stał się bardzo popularny. Ci faryzeusze i saduceusze uważali, że są w porządku i w obliczu srogiego wezwania Jana Chrzciciela usprawiedliwiali się, mówiąc: „Abrahama mamy za ojca” (w. 9). W ten sposób, pośród dwulicowości i zarozumiałości, nie korzystali z okazji łaski, z szansy rozpoczęcia nowego życia. Byli zamknięci w domniemaniu, że są sprawiedliwi.

Dlatego Jan mówi im: „Wydajcie godny owoc nawrócenia!” (w. 8). Jest to krzyk miłości, jak wołanie ojca, który widzi syna niszczącego siebie i mówi mu: „Nie odrzucaj swojego życia!". Rzeczywiście, drodzy bracia i siostry, największym zagrożeniem jest hipokryzja, ponieważ może zrujnować nawet to, co najświętsze. Hipokryzja jest wielkim zagrożeniem. Dlatego Jan Chrzciciel - jak potem będzie czynił także Jezus - jest surowy wobec obłudników. Możemy przeczytać np. rozdział 23 Ewangelii wg św. Mateusza, w którym Jezus rozmawia z ówczesnymi hipokrytami w tak ostry sposób. Czemu czyni to i Jezus i Jan Chrzciciel? Aby nimi wstrząsnąć. Natomiast ci, którzy czuli się grzesznikami, biegli do Jana i „przyjmowali od niego chrzest w rzece Jordan, wyznając swoje grzechy” (por. w. 5). Tak to jest: aby przyjąć Boga, nie liczy się umiejętność, lecz pokora. To jest droga do przyjęcia Boga: nie brawura, nie: jesteśmy wielkim narodem; nie, nie. Pokora: jestem grzesznikiem, ale nie abstrakcyjnie, nie. Ale z tego, tego i tego powodu. Każdy z nas musi najpierw wyspowiadać się z własnych grzechów, z własnych braków, z własnej obłudy. Trzeba zejść z piedestału i zanurzyć się w wodzie skruchy.

Drodzy bracia i siostry, Jan, ze swoimi „reakcjami alergicznymi”, skłania nas do myślenia. Czy i my nie jesteśmy czasem trochę jak owi faryzeusze? Być może patrzymy z góry na innych, myśląc, że jesteśmy od nich lepsi, że trzymamy własne życie w swoich rękach, że nie potrzebujemy Boga, Kościoła, naszych braci i sióstr na co dzień. Zapominamy, że tylko w jednym przypadku jest właściwym patrzenie na kogoś z góry: kiedy trzeba mu pomóc się podnieść. To jedyny przypadek. W pozostałych przypadkach patrzenie na kogoś z góry nie jest właściwe. Być może uważamy się za lepszych od innych, za niepotrzebujących na co dzień Kościoła?

Adwent jest czasem łaski, aby zdjąć nasze maski, bo każdy z nas je ma, każdy, i stanąć w kolejce z pokornymi; aby uwolnić się od pychy i uważania się za samowystarczalnych, aby wyznać nasze grzechy, te ukryte, i otrzymać Boże przebaczenie, aby prosić o wybaczenie tych, których obraziliśmy. W ten sposób zaczyna się nowe życie. A droga jest tylko jedna, droga pokory: trzeba oczyścić się z poczucia wyższości, formalizmu i hipokryzji, zobaczyć w innych braci i siostry, grzeszników takich jak my, a w Jezusie Zbawiciela, który dla nas przychodzi, nie dla innych, ale dla nas: takich, jakimi jesteśmy, z naszymi biedami, nędzami i wadami, przede wszystkim z naszą potrzebą podniesienia, przebaczenia i zbawienia.

I pamiętajmy jeszcze o jednym: z Jezusem zawsze jest szansa, by zacząć od nowa. Zawsze! Nigdy, nigdy nie jest za późno. Zawsze jest szansa na zaczęcie od nowa. Miejcie odwagę. On jest blisko nas, a teraz jest czas nawrócenia. Ktoś może pomyśleć: mam taką wewnętrzną sytuację, taki problem, którego się wstydzę. Ale Jezus jest obok ciebie. Zacznij od nowa. Zawsze jest szansa, by wykonać jeszcze jeden krok. On na nas czeka i nigdy się nami nie nuży. Nigdy, się nie nuży, choć my jesteśmy męczący. Nigdy się nie męczy. Usłyszmy skierowane do nas wołanie Jana, byśmy powrócili do Boga, i nie pozwólmy, aby ten Adwent przeminął jak dni z kalendarza, bo to czas łaski dla nas, teraz, tutaj! Niech Maryja, pokorna Służebnica Pańska, pomoże nam spotkać się z Nim i naszymi braćmi i siostrami na drodze pokory, która jest jedyną wiodącą nas naprzód.

 

 

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 27 listopada 2022/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry, dobrej niedziela!

W Ewangelii dzisiejszej Liturgii słyszymy piękną obietnicę, która wprowadza nas w okres Adwentu: „Pan wasz przyjdzie” (Mt 24,42). To jest fundament naszej nadziei, to właśnie podtrzymuje nas nawet w najtrudniejszych i najbardziej bolesnych chwilach życia: Bóg przychodzi. Nigdy o tym nie zapominajmy! Pan zawsze przychodzi, nawiedza nas, staje się bliskim i powróci na końcu czasów, by nas powitać w swoich ramionach. W obliczu tego słowa stawiamy sobie pytanie: w jaki sposób Pan przychodzi? I jak Go rozpoznać i przyjąć? Zastanówmy się krótko nad tymi dwoma pytaniami.

Pierwsze pytanie: jak przychodzi Pan? Wiele razy słyszeliśmy, że Pan jest obecny na naszej drodze, że nam towarzyszy i do nas mówi. Być może jednak, będąc rozproszonymi przez tak wiele rzeczy, jak to ma miejsce, ta prawda pozostaje dla nas jedynie teoretyczna. Tak, wiemy, że Pan przychodzi, ale nie żyjemy tą prawdą, albo wyobrażamy sobie, że Pan przychodzi w sposób niezwykły, być może poprzez jakiś cudowny znak. Natomiast Jezus mówi, że stanie się to „jak za dni Noego” (por. w. 37). A co czynili za dni Noego? Najzwyczajniej normalne, codzienne sprawy życia: „jedli i pili, żenili się i za mąż wydawali” (w. 38). Miejmy to na uwadze: Bóg ukrywa się w najbardziej pospolitych i zwyczajnych sytuacjach naszego życia. Nie przychodzi w wydarzeniach nadzwyczajnych, ale w sprawach dnia powszedniego. Jest On tam, w naszej codziennej pracy, w przypadkowym spotkaniu, w obliczu osoby potrzebującej, także wtedy, gdy stajemy wobec dni, które zdają się szare i monotonne, właśnie tam jest Pan, który nas wzywa, mówi do nas i inspiruje nasze działania.

Jest jednak jeszcze drugie pytanie: jak rozpoznać i przyjąć Pana? Musimy być przebudzeni, czujni, czuwający. Jezus ostrzega: istnieje niebezpieczeństwo, że nie zdamy sobie sprawy z Jego przyjścia i będziemy nieprzygotowani na Jego nawiedzenie. Także przy innych okazjach przypominałem słowa św. Augustyna: „Boję się Boga przechodzącego obok” (Mowa 88.14.13), czyli boję się, że przejdzie obok, a ja Go nie rozpoznam! Istotnie o tych ludziach z czasów Noego Jezus mówi, że jedli i pili „nie spostrzegli się, aż przyszedł potop i pochłonął wszystkich” (w. 39). Zwróćmy na to uwagę: nic nie zauważyli! Byli pochłonięci swoimi sprawami i nie zdawali sobie sprawy, że nadchodzi potop. Istotnie Jezus mówi, że kiedy przyjdzie, „dwóch będzie w polu: jeden będzie wzięty, drugi zostawiony” (w. 40). W jakim sensie? Jaka jest różnica? Po prostu jeden był czujny, potrafił dostrzec Bożą obecność w codziennym życiu, drugi natomiast był rozproszony, „wegetował”, i niczego nie zauważał.

Bracia i siostry, w tym okresie Adwentu otrząśnijmy się z naszego letargu i przebudźmy ze snu! Starajmy się zadać sobie pytanie: czy jestem świadomy tego, czym żyję, czy jestem czujny, czy jestem przebudzony? Czy staram się rozpoznawać Bożą obecność w codziennych sytuacjach, czy też jestem rozproszony i trochę przytłoczony sprawami? Jeśli nie jesteśmy świadomi Jego przyjścia dzisiaj, będziemy również nieprzygotowani, gdy przyjdzie na końcu czasów. Dlatego bracia i siostry bądźmy czujni! Czekając, aż Pan przyjdzie, czekając aż Pan przybliży się do nas, bo On tam jest, ale bacznie oczekując. Niech nam pomoże w tej drodze Najświętsza Dziewica, Niewiasta oczekiwania, która w skromnym i ukrytym życiu w Nazarecie potrafiła pojąć przejście Boga i przyjęła Go do swego łona, abyśmy byli czujni, aby oczekiwać na Pana, który jest pośród nas i przechodzi.

Rozważanie przed modlitwą  Anił Pański 16 października 2022/wiara.pl

Drodzy bracia i siostry, dzień dobry

Ewangelia dzisiejszej liturgii kończy się pełnym troski pytaniem Jezusa: „Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” (Łk 18, 8). Jakby chciał powiedzieć: czy kiedy przyjdę u kresu dziejów - ale, możemy pomyśleć - także teraz, w tym momencie życia - znajdę w was jakąś wiarę, w waszym świecie? To poważne pytanie. Wyobraźmy sobie, że Pan przychodzi dziś na ziemię: zobaczyłby, niestety, wiele wojen, biedy i nierówności, a jednocześnie wielkie osiągnięcia techniki, nowoczesne środki i ludzi nieustannie biegnących, którzy nigdy się nie zatrzymują. Ale gdyby przyszedł dzisiaj, czy znalazłby ludzi, którzy poświęcają Jemu czas i miłość, którzy stawiają Go na pierwszym miejscu? A przede wszystkim zadajmy sobie pytanie: co znalazłby we mnie, w moim życiu, w moim sercu? Jakie widziałby priorytety?

Często skupiamy się na wielu rzeczach pilnych, ale niepotrzebnych, zajmujemy się i martwimy wieloma sprawami drugorzędnymi. A być może, nie zdając sobie z tego sprawy, zaniedbujemy to, co najważniejsze i pozwalamy, aby nasza miłość do Boga stopniowo, krok po kroku oziębła. Dziś Jezus proponuje nam lekarstwo na rozpalenie wiary, która stała się letnią. Cóż to jest? Modlitwa. Tak, modlitwa jest lekarstwem wiary, lekarstwem odbudowującym duszę. Musi to być jednak modlitwa nieustanna. Jeśli musimy zastosować kurację, by wyzdrowieć, ważne jest, aby dobrze jej przestrzegać, przyjmować leki we właściwy sposób i o właściwej porze, w sposób stały i regularny. Potrzeba tego w życiu we wszystkim. Pomyślmy o roślinie, którą trzymamy w domu: musimy ją podlewać w sposób stały, nie możemy jej obficie podlać, a potem zostawić bez wody na całe tygodnie! Tym bardziej w przypadku modlitwy: nie możemy żyć tylko mocnymi chwilami czy intensywnymi spotkaniami co jakiś czas, a potem „zapaść w letarg”. Nasza wiara uschnie. Potrzebujemy codziennej wody modlitwy, czasu poświęconego Bogu, aby mógł On wkroczyć w nasz czas, w naszą historię; stałych chwil, w których otwieramy Jemu nasze serca, aby mógł obdarzać nas każdego dnia miłością, pokojem, radością, siłą, nadzieją; to znaczy karmić naszą wiarę.

Dlatego Jezus mówi dziś „swoim uczniom – wszystkim, a nie tylko do niektórym! – że zawsze powinni się modlić i nie ustawać” (w. 1). Ale ktoś mógłby zaprotestować: „Jak mam to zrobić? Nie mieszkam w klasztorze, nie mam zbyt wiele czasu na modlitwę!”. Z pomocą może nam przyjść w tej trudności, która jest prawdziwa, być może mądra praktyka duchowa, chociaż jest dziś ona nieco zapomniana, a którą dobrze znają osoby starsze, zwłaszcza babcie: praktyka tak zwanych aktów strzelistych. Nazwa jest trochę przestarzała, ale treść dobra. Co to jest? Bardzo krótkie modlitwy, łatwe do zapamiętania, które możemy powtarzać często w ciągu dnia, w trakcie różnych czynności, aby „dostroić się” do Pana. Weźmy kilka przykładów. Zaraz po przebudzeniu możemy powiedzieć: „Panie, dziękuję Ci i ofiarowuję Tobie ten dzień” – jest to mała modlitwa. Potem, przed jakąś czynnością, możemy powtarzać: „Przyjdź, Duchu Święty”. A między jedną rzeczą a drugą możemy modlić się w następujący sposób: „Jezu, ufam Tobie i miłuję Ciebie”. Są to małe modlitwy, które pomagają nam trwać w kontakcie z Panem. Jakże często wysyłamy „sms-y” do osób, które kochamy! Czyńmy to również z Panem, aby serce było z Nim stale złączone. I nie zapominajmy o czytaniu Jego odpowiedzi. Pan zawsze odpowiada. Gdzie je znajdziemy? W Ewangelii, którą trzeba trzymać pod ręką i otwierać kilka razy każdego dnia, aby otrzymać skierowane do nas Słowo życia.

I powróćmy do tej rady, którą dawałem wiele razy: noście małą kieszonkową Ewangelię, w kieszeni, w torbie, i tak, gdy będziecie mieli wolną chwilę, otwierajcie ją i przeczytajcie jakiś fragment, a Pan odpowie.

Niech Maryja Dziewica, wierna w słuchaniu, nauczy nas sztuki modlitwy zawsze, nie ustając.